sobota, 10 marca 2018

SENEGAL I GAMBIA - Przez Wydmy Dakaru (17.11 - 25.11.2017)





Dzień 1 - 17.11.2017 - Warszawa / Banjul 

- Senegal? Gambia? A co Ty będziesz tam robić? Pytają znajomi przed wylotem...
- No jak co? Podziwiać piękną afrykańską przyrodę, poznawać barwną kulturę jakże odmienną od europejskiej, kosztować lokalnych potraw, spotykać ciekawych ludzi...
- A to dlatego taki krótki wyjazd... bo nie ma co robić...


Nie zniechęca mnie ta krótka wymiana poglądów... dlatego w planach urlopowych na ten rok znalazła się właśnie Gambia i Senegal, które moim zdaniem posiadają wszystko co potrzebne, by przyciągnąć zagranicznych turystów. Piękne piaszczyste plaże, słoneczna pogoda praktycznie przez cały rok, wspaniałe rezerwaty przyrody, ale także zabytki... może nie w takiej ilości jak w Rzymie czy Egipcie jednak nie można powiedzieć że nie ma tu co robić... Senegal czy Gambia mogą pochwalić  się naprawdę bogatą kulturą, mieszają się tu bowiem wpływy francuskie oraz arabskie, ale także mocno zakorzeniona jest w społeczeństwie własna tradycja i kultura.

Taki Senegal większości z nas kojarzy się tylko i wyłącznie z jednym z etapów słynnego pustynnego rajdu Paryż - Dakar... szczęśliwie dla mieszkańców, kraj ten omijały zamachy stanu, wojny czy zagrożenia ze strony islamskich ekstremistów. Obecnie Senegal przedstawia się jako wzór afrykańskiej demokracji... To chyba powinno być bezpiecznie prawda...

Z domu wyjeżdżamy wcześnie rano. Lot z Warszawy, więc lepiej być wcześniej i bez stresu zdążyć... samolot przecież nie poczeka...

w pełnej gotowości...
rzeczywiście small...

Punktualnie o 13:10 wylatujemy w kierunku Gambii... po drodze dwugodzinna przerwa techniczna w Maladze na tankowanie samolotu... Ale to za cztery godziny...

Warunki jak na tak mały samolot wielce komfortowe, wystarczyło jedno wolne miejsce obok i jakość podróży znacząco wzrosła... 

wystarczyło jedno wolne miejsce obok i warunki znacząco się polepszyły:-)

Alpy z lotu ptaka...

O 17:10 lądujemy w hiszpańskiej Maladze... niestety nie udało się nam wyjść nawet do strefy bezpieczeństwa... dwie godziny zamknięci w niewielkim samolocie niczym sardynki w puszce, czekamy na dalszy lot...

Punktualnie o 19:00 lecimy dalej... kolejne 4 godziny...

Gambia wita nas temperaturą 25 stopni mimo późnej pory... zegarki cofamy o jedną godzinę...  wymęczeni podróżą udajemy się na terminal...

Port lotniczy w Banjul

Witamy w Gambii:-)

międzynarodowe lotnisko w Banjul

Główny port lotniczy Gambii w Banjul może nie rzuca na kolana, ale mało kto wie, że tutejszy pas startowy był w latach 1990-2002 jednym z awaryjnych miejsc lądowania dla amerykańskich promów kosmicznych...

Odbieramy bagaże i kierujemy się do hotelu... z uwagi na późna porę będzie to raczej krótka noc... wymieniamy też pieniądze na miejscową walutę Dalasi...

Pierwsze wrażenia z Afryki... Jest gorąco... Jest czarno... ciągle brakuje prądu... Ale tubylcy to przemili ludzie... Nie ma zresztą co się dziwić, w końcu 4% PKB Gambii wypracowało polskie biuro podróży...

Na dobranoc pozbawiam życia gigantycznego karalucha,  który podstępem wkradł się do hotelowego pokoju...


Dzień 2 - 18.11.2017 - Gambia - Bakau / Banjul 

Wstajemy późno jak na wczasy objazdowe bo o 7:00. Śniadanie w hotelowej restauracji dodaje nam sił... rozpoczynamy zwiedzanie Gambii...

Gambia to rzeka... mówią lokalsi.. wiele w tym prawdy....  przepływająca przez cały kraj szeroka rzeka o tej samej nazwie co Państwo pozwala na przeżycie wielu rodzinom...

Gambia - w drodze...




Pierwszy przystanek robimy w oddalonej o 16 km od Banjul miejscowości Bakau. Znajduje się tu niewielkie muzeum plemion gambijskich oraz Park Kachikally w którym królują krokodyle.

Bakau...
blacha falista... narodowy symbol krajów afrykańskich...









Muzeum etnograficzne jest malutkie, chyba najciekawsze eksponaty stanowią instrumenty muzyczne plemion  zamieszkujących tereny Gambii. Obejrzenie wszystkich eksponatów zajmuje około 20 minut.

Muzeum etnograficzne




Kierujemy się do największej atrakcji w okolicy Banjul czyli Parku Krokodyli. Jest ich tu ponad sto... swobodnie poruszają się po całym parku. Naprawdę trzeba bardzo ostrożnie stawiać kroki bo choć gady są najedzone to zawsze trzeba pamiętać że to niebezpieczne stworzenia. Dziennie muszą dostać około 250 kg ryb...

powiało grozą...



Do krokodyli podchodzimy zawsze od strony ogona. Nie wykonujemy gwałtownych ruchów, a dotknąć gada można tylko w obecności lokalnego przewodnika. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności..

Warto też nadmienić że większość z krokodyli to krokodyle nilowe mogące osiągnąć nawet 4,5 metra długości...






Tubylcy wierzą, że woda z jeziora w którym pływają krokodyle ma właściwości uzdrawiające. Zwłaszcza kobiety przybywają w to miejsce i polewają się woda, bowiem ma ona w domyśle zapewnić im płodność...

Z Bakau przejeżdżamy do stolicy Gambii - Banjul. Jest to czwarte co do wielkości miasto w tym niewielkim państwie. Miasto zostało założone w 1816 roku jako placówka wojskowa, która miała pilnować przestrzegania wprowadzonego wcześniej zakazu niewolnictwa. W 1965 roku stało się stolicą niepodległej Gambii.

W drodze do stolicy...




Dobry wujek przyjechał... zawsze jak chcemy coś dać to nigdy bezpośrednio dzieciom...

I jak Panowie... będzie z niej fryzjerka?


 


W pierwszej kolejności podchodzimy pod łuk triumfalny, który jest wizytówką miasta. Zbudowano go w 1996 roku jako upamiętnienie puczu wojskowego przeprowadzonego dwa lata wcześniej przez prezydenta Yahya Jammeha.


Banjul - łuk triumfalny 22

Z tarasu łuku 22 roztacza się ciekawy widok na stolicę. Obserwujemy dachy zwartej zabudowy starego miasta, minarety meczetu króla Fahada, budynki rządowe, a z drugiej strony bagna i mangrowce oddzielające stolicę od stałego lądu.



widoki z Łuku...


Na ostatnim piętrze łuku znajduje się niewielkie muzeum gdzie można zobaczyć ludowe stroje, broń czy przedmioty związane z miejscowymi wierzeniami.

Nieopodal łuku znajduje się wielkie targowisko nazywane Albert Market, zbudowane w połowie XIX wieku, a nazwane tak od imienia księcia Alberta, męża królowej Wiktorii.
























Albert Market to tętniący życiem bazar, na którym zaopatruje się cała Gambia. Można tu kupić praktycznie wszystko: świeże i wędzone ryby, warzywa i owoce, kolorowe chusty, ubrania czy wyroby afrykańskich artystów i rzemieślników.






















Wybieramy się na poszukiwania plemiennych masek. Muszą być koniecznie stare... te robione pod turystów mają zbyt chińska formę.. Po długich negocjacjach cenowych w końcu staję się posiadaczką dwóch afrykańskich masek... ponoć przerażających😀

negocjacje w toku...

Ostatni przystanek robimy pod kościołem z 1913 roku.

Katedra pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny to najważniejszy kościół katolicki w Gambii. Pierwsi katoliccy księża przybyli w te rejony pod koniec XIX wieku.

Katedra pod Wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny










Wracamy do hotelu, ubieramy stroje kąpielowe i pędzimy nad ocean, żeby choć przez chwilę wygrzać się na słońcu. W Polsce termometry dzisiaj   pokazywały 3 stopnie... W Gambii 33.. I gdzie tu sprawiedliwość na tym świecie...

Woda w oceanie przyjemnie ciepła..  zajmujemy strategiczne miejsce pod jedną z palm i na przemian korzystamy z kąpieli.












Co chwilę nasze nic-nie-robienie przerywa radosne Hello Lady Boy! How are you! Nie jest to jednak tak uciążliwe jak choćby w krajach arabskich. Gambijczyków po prostu nie da się nie lubić... A że stanowimy dla nich coś na kształt bankomatu... cóż..  biedę tutaj widać gołym okiem...

Jedno mnie tylko zastanawia obserwując ten kolorowy tłum tubylców... czy dla pieniędzy naprawdę można zrobić wszystko? Seksturystyka w Gambii kwitnie pełną gębą. Na plaży co chwilę mijają mnie stare, pomarszczone białe kobiety trzymające za rączkę czarnych Adonisów... lub też odwrotnie... piękne Gambijki i starzy, pomarszczeni biali panowie.. wybaczcie.. Ale ja tego nie zrozumiem...
















Ten luźny dzień kończymy zakupami w pobliskim markecie. Czas się przygotować na jutrzejszy dzień. Opuszczamy wszak Gambię i rozpoczniemy zwiedzanie Senegalu... Ale to jutro..


Dzień 3 - 19.11.2017 - Gambia (Barra) / Senegal (Kaolack / Lac Rose)

Zaraz po śniadaniu wyruszamy do portu skąd przeprawiamy się promem przez rzekę Gambia na druga stronę do miejscowości Barra.
Gambia - okolice portu











Prom Kunta Kinte



Gambia - nadbrzeże portowe


Prom jest głównym środkiem lokomocji pomiędzy północą a południem kraju, przeprawia się tą drogą zwierzęta: kozy, wielbłądy, wszelaki drób i wiele innych rzeczy. A na dokładkę bardzo kolorowe towarzystwo z bagażem podręcznym.
Przeprawa w zależności od promu na jaki się trafi może trwać od 20 do 60 minut. Mieliśmy szczęście... załapaliśmy się na najnowszy model i zarazem najszybszy... prom Kunta Kinte.
Prom Kunta Kinte


Barwny tłum napiera...









Warto dodać, że przeprawa promem to świetna okazja do fotografowania, ale trzeba być mocno dyskretnym. Tubylcy bardzo nie lubią jak robi się im zdjęcia. Krzyczą... nadmiernie gestykulują... według nich biały człowiek robi zdjęcia, które później wykorzysta jako obrazki na kartkach pocztowych...

Po 20 minutach wysiadamy w miejscowości Barra... Po przejechaniu kilkunastu kilometrów docieramy do granicy gambijsko - senegalskiej. Wymieniamy pieniądze... i napotykamy pierwsze trudności urzędowe...Celnikom zamarzyły się żółte książeczki szczepień od całej naszej grupy... Na nic tłumaczenia, że przecież nie są już wymagane... Niestety, ale trzeba było się wykupić.. Afryka... korupcja na każdym kroku... Poza tym w Senegalu nie można być niczego pewnym. Mimo przepisów i braku zakazów oni zawsze znajdą sposób, żeby z turysty zedrzeć pieniądze...
Gambia - Barra















Granica gambijsko - senegalska


Senegal ma bardzo bogatą historię, na którą składają się czasy podbojów, kolonizacji, tragiczne losy ludzi... Od XI wieku postępowała islamizacja tych terenów, dlatego obecnie 90% społeczeństwa to muzułmanie... Mimo to zachowali oni religijny dystans, odrzucając narzucany przez islam szariat. W połowie XV wieku na wybrzeże kraju docierają Portugalczycy co zapoczątkowało europejską penetrację tych obszarów i handel niewolnikami... Pierwsza osada handlowa "z prawdziwego zdarzenia" zostaje wybudowana na Wyspie Goree w 1617 roku... sześćdziesiąt lat później Francuzi samodzielnie już kontrolują kolonię Senegalu... Kraj ten uzyskał niepodległość dopiero w 1960 r.
Senegal... w drodze..
































Ponieważ do Jeziora Lac Rose, w okolicach którego będziemy dzisiaj nocować pozostały 3 godziny jazdy, zatrzymujemy się w miejscowości Kaolack na lunch... wcześniej jednak w Rezerwacie Fathala aby dokonać rezerwacji na piątkowy spacer z lwami...





Kaolack


Po drodze z okien busa podziwiamy liczne baobaby, które są swoistym symbolem kraju. Nie dość, ze wszystkie części drzewa są wykorzystywane przez człowieka to istnieje również pogląd, ze miejsce w którym rosną baobaby jest jakby magiczne.
baobaby

w drodze...














W końcu docieramy do hotelu Latoil Lac usytuowanego 300 metrów od różowego jeziora... Zostawiamy bagaże i wynajętym truckiem udajemy się na krótką wycieczkę, która miała stanowić namiastkę legendarnego rajdu Paryż - Dakar.
 








Trasa prowadzi brzegiem Różowego Jeziora, przez wydmy, aż do Atlantyku...









Kolacja w hotelu stanowi dla nas wyzwanie kulinarne... sądząc po warunkach higienicznych jakie nas otaczają, możemy spodziewać się jutro rozstroju żołądka...


Dzień 4 - 20.11.2017 r. – Senegal (Dakar / Wyspa Goree / Lac Rose)

Zaraz po śniadaniu wyruszamy w stronę Dakaru… Co prawda jesteśmy odrobinę spóźnieni ponieważ z samego rana musieliśmy na szybko szukać nowego lokum na następną noc. I o ile nie jesteśmy wybredni, mogą być brudne ściany, szara pościel czy brak ręczników, ale prąd w kurkach z wodą.. to już było aż nadto…

Po przejechaniu 40 km docieramy do stolicy kraju Dakaru… Nazwa tego największego miasta w Senegalu wywodzi się od słowa dakhar, które w języku wolof oznacza drzewo tamaryndowca. Miasto założyli Francuzi w 1857, do tego czasu tereny te  świetnie prosperowały jako centrum handlu i eksportu niewolników. Przez cały XIX i XX wiek trwał nieustanny jego rozwój. Stolicą niepodległego kraju stał się dopiero w 1960 r.


W drodze do Dakaru...

















 
Stolica Senegalu jest mocno zatłoczona… znajdują się tutaj banki, hotele, tętni nocne życie… Miasto to bardzo ciekawie łączy wpływy kolonialne, rozległe afrykańskie przedmieścia i budowle zupełnie europejskie. Historyczne kolonialne budynki, galerie i muzea idealnie współgrają z kolorowym głośnym targiem pod gołym niebem.

Pierwszym punktem programu jest Wyspa Goree, położona zaledwie kilka kilometrów od stolicy. Patrząc na jej malownicze położenie, aż trudno sobie wyobrazić jak tragiczna historia wiąże się z tą wyspą…

Wyspa stanowi dziś symbol wyzysku człowieka przez człowieka. Jest ona wpisana od 1978 roku na listę UNESCO jako miejsce skąd wywieziono około 20 milionów niewolników z całej Afryki. Upamiętniać to wydarzenie ma pomnik w kształcie żagla, który góruje nad okolicą.

Na Wyspę musimy dopłynąć… Prom kursuje co dwie godziny. Bardzo ważne jest zabranie ze sobą paszportów… ki czort to sprawdzanie…

Prom na Wyspę Goree





Wyspa Goree







Historia wyspy sięga 1444 r., kiedy odkryli ją portugalscy żeglarze. Jednak pierwsza prawdziwa osada handlowa powstała tam za sprawą Holendrów, którzy nazwali ją Goede ReeDe czyli Dobry Port – stąd wywodzi się dzisiejsza nazwa Goree.

Ulokowany na wyspie Fort d`Estrees od XVI do XIX w. stanowił największą w Afryce bazę handlu niewolnikami. Tu ich więziono, sprzedawano, ładowano na statki i wysyłano do Ameryki w tak zwaną podróż bez powrotu…







cele w których trzymano niewolników










 






Nieludzie warunki w jakich byli przetrzymywani niewolnicy mocno kontrastują z rezydencjami handlarzy… Obecnie budynki te zagospodarowano na muzeum, szkołę czy mieszkania, a całe wzgórze przejęli artyści. Idąc drogą do pomnika, nie sposób znaleźć wolne miejsce, w którym nie wystawiałby swoich dzieł jakiś artysta – rzemieślnik. Zresztą wzgórze służyło również jako plener podczas kręcenia scen do filmu Działa Nawarony.

wzgórze artystów...














Rozpoczynamy negocjacje handlowe w celu zakupu jednego z recyklingowych obrazków. Niestety za małej wielkości obrazek, po długich pertraktacjach i tak musielibyśmy wydać niebotyczną sumę, więc daliśmy sobie spokój.

Oficjalnie Wyspa Goree została przyłączona do Dakaru w 1927 r. Od tego czasu odwiedziło ją wiele osobistości tego świata jak Jan Paweł II czy Barack Obama.












Odpływamy promem o 14.00.

Zwiedzanie stolicy rozpoczynamy od Katedry Matki Boskiej Zwycięskiej, którą wybudowano w miejscu starożytnego cmentarza.




Katedra Matki Boskiej Zwycięskiej
Dakar






 
Następnie przejeżdżamy promenadą nad oceanem pod pomnik Renesansu Afryki, który jest w całości odlany z brązu, a swoimi rozmiarami przewyższa Statuę Wolności w Nowym Jorku.

Pomnik od samego początku wzbudzał wiele kontrowersji. Na pomysł jego budowy wpadł prezydent Senegalu Abdoulaye Wade. Według jego planów wykonana z brązu statua miała symbolizować wyjście Afryki z wieków nietolerancji i rasizmu.

Pomnik Renesansu Afryki









Prezydent już na początku zagwarantował sobie 35% wpływów z zysków generowanych przez pomnik. Pomijam fakt, że budowa tego kolosa wyniosła 20 milionów dolarów. Więc jak na tak biedny kraj jakim jest Senegal, było to bardzo kontrowersyjne posunięcie. Poza tym do budowy pomnika nie dość, że wybrano specjalistów z Korei Północnej zamiast rodzimych, to w kraju gdzie 84% mieszkańców to muzułmanie nie powinno się ponoć przedstawiać półnagich postaci ludzkich… jeszcze w tej wielkości..

przedmieścia Dakaru



































Kupiliśmy wodę i ciastka z baobabu w jednym z okolicznych sklepów i zaopatrzeni wracamy nad Różowe Jezioro. Liczymy, że uda nam się jeszcze wykąpać przed zachodem słońca.

To słone jezioro oddalone jest około 20 km na wschód od Dakaru, praktycznie na Półwyspie Zielonego Przylądka. Jego zasolenie to 380 gram na litr wody.

Nazwa Lac Retba czy inaczej Lac Rose pochodzi od barwy jaką posiada woda w jeziorze. Kolor nadają jej algi Dunalella Salina, produkujące czerwony pigment absorbujący promienie słoneczne.
Różowa barwa jest niezwykle intensywna, ale najlepsze efekty wizualne można przeżyć obserwując jezioro z lotu ptaka oraz przy wysokim kącie padania promieni słonecznych.

Lac Rose









 
Jezioro do najgłębszych nie należy, raptem ma 3 metry, a i tak jego wysokie zasolenie nie pozwoli na zatonięcie. Różowe Jezioro to również naturalne miejsce pozyskiwania soli przez Senegalczyków, która wydobywana jest ręcznie z dna jeziora. Mężczyźni wypływają na środek jeziora nabierając do łódki taką ilość soli, aby nie dopełnić łodzi tylko na 1 cm. Na brzegu całe rodziny zajmują się osuszaniem, pakowaniem i wysyłką soli, w którą zaopatruje się cała Afryka Zachodnia.

Zanim wrócimy do hotelu na kolację, wybieramy się do pobliskiej wioski i ku mojej ogromnej radości na wydmach spotykam dwa dorodne wielbłądy!




 
W drodze powrotnej zmuszeni byliśmy podać nasz adres jednemu z tubylców inaczej by nas nie zostawił w spokoju… oczywiście fikcyjny… Wspominał o tym Cejrowski w jednym ze swoich programów… Większość mieszkańców Senegalu będzie prosić o adres Europejczyka w nadziei, że jak do nas napiszą to wyślemy im zaproszenie do Europy – bez tego nie mogą opuścić kontynentu.


Dzień 5 - 21.11.2017 r. – Senegal (Bandia Park / Saint Louis)

Wyjeżdżamy z hotelu o 8:00 i kierujemy się do Rezerwatu Bandia na pierwsze w życiu safari...

Rezerwat położony jest niecałe 50 km od Dakaru. W ciągu kilkudziesięciu minut można przenieść się z gwarnego miasta do zupełnie innego świata...


Afryka o poranku...











Rezerwat Bandia



W rezerwacie można zobaczyć małpy, zebry, żyrafy, strusie czy antylopy. Park jest bardzo dobrze utrzymany jednak pojawiająca się gdzieniegdzie siatka, która służy za ogrodzenie, trochę studzi zapał związany z radością z obcowania z dziką naturą.

Kierowca bardzo sprawnie manewruje pomiędzy krzakami, dzięki czemu udaje się nam zobaczyć wszystkich mieszkańców parku w tym dwa żyjące tu nosorożce.



















































Przejażdżka trwa dwie godziny, samochód co chwilę przystaje dzięki czemu mamy możliwość obfotografowania zwierzyny z każdej strony.

W rezerwacie prężnie działa dobrze zaopatrzone centrum turystyczne, mamy tu restaurację całkowicie opanowaną przez małpy i sklepy z pamiątkami. Ceny horrendalne...

Centrum turystyczne w rezerwacie






Z rezerwatu mamy jakieś 200 km do przejechania... Kierujemy się na Saint Louis...

W drodze do Saint Louis
























Niestety... jak pech to pech... po przejechaniu 90 km łapiemy gumę... pośrodku niczego... czekanie ponad godzinę w palącym słońcu aż kierowca zmieni oponę, stanowi nie lada wyzwanie. Dobrze, że rosnące nieopodal akacje dawały choć odrobinę cienia. Jedyną atrakcją na tym pustkowiu były przejeżdżające wozy wypełnione beczkami, pewnie w okolicy jest jakiś punkt czerpania wody. W razie czego śmierć z pragnienia nam nie grozi.



Łapiemy gumę pośrodku niczego...

W końcu udaje się zmienić koło... ruszamy dalej...

Po drodze zatrzymujemy się przy 600 letnim baobabie, jednym z najstarszych w Senegalu. Mamy w końcu okazję żeby skosztować jego owoców.







Późnym wieczorem docieramy do hotelu na obrzeżach Saint Louis.


Dzień 6 - 22.11.2017 r. – Senegal (Park Djoudj / Saint Louis)

Wcześnie rano jedziemy obrzeżami Sahary do królestwa ptactwa wodnego w Senegalu czyli do Parku Narodowego Djoudj.

Park założony został w 1971 roku, a dziesięć lat później został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obejmuje obszar 16.000 hektarów i umożliwia warunki do przeżycia licznym gatunkom ptaków. 
Park Narodowy Djoudj
Jak to na Afrykę przystało na naszą łódkę musieliśmy czekać ponad godzinę, ale dla tubylca słowo spóźnienie nie istnieje... 

W Parku można spotkać i guźca...





i krokodyla nilowego...





Teren parku jest przeważnie podmokły z licznymi stawami, jeziorami i bagnami. Zatrzymują się tu liczne stada ptaków migrujących z Europy przez Saharę. Ale na swojej drodze można spotkać również hieny, gazele czy guźce.

Dopływamy łodzią do południowej części jeziora, gdzie na niewielkiej wyspie mieści się kolonia lęgowa pelikanów. 15 tysięcy sztuk... hałas nieziemski... Jezioro obfituje w ryby dlatego tak liczne stado jest w stanie spokojnie się wykarmić.

Oprócz pelikanów, kolejną silną grupę stanowią kormorany, czaple i flamingi. Zresztą stacjonuje tu ponad 400 gatunków ptaków. 





















Wymęczeni nieziemskim upałem, wszak płynęliśmy o najgorszej porze dnia czyli między 11.00 a 13.00, ruszamy w dalszą drogę.

Późnym popołudniem dojeżdżamy do Saint Louis. Miasto stanowi drugą co do wielkości aglomerację Senegalu. Założone zostało w 1659 roku jako pierwsza francuska osada kolonialna w Afryce.

































Początkowo niewielka osada, usytuowana na wyspie rzeki Senegal, zaczęła się stopniowo rozrastać do tego stopnia, że w XIX wieku stała się stolicą całej francuskiej Afryki Zachodniej. Jednak konsekwencją przeniesienia stolicy państwa do Dakaru w 1904 roku, a później upadku kolonialnej potęgi Francji w Afryce, był i upadek Saint Louis, które stopniowo zaczyna tracić na znaczeniu.

Przeciętnemu turyście miasto może kojarzyć się ze słynnym festiwalem jazzowym, zresztą określa się je przekornie jako afrykański "Nowy Orlean". Jednak w tym miejscu warto podkreślić, ze miasto zasłynęło jeszcze z czegoś innego... W 2008 roku padł tu rekord ciepła.. 46,5 stopni Celsjusza...

Kolonialna zabudowa Saint Louis została w 2000 roku wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Wyspę ze stałym lądem łączy stary żelazny most Pont Faidherbe skonstruowany pod koniec XIX wieku ponoć przez samego Eiffela.

słynny most w Saint Louis






















W samym centrum miasta przesiadamy się do dorożek. To najpopularniejszy środek transportu po mieście dla turystów.



Poruszamy się po ulicach, które za czasów kolonii francuskiej były z pewnością niesamowite. Obecnie te piękne kamienice z balkonami, dziedzińcami, kiedyś zamieszkane przez bogaczy, dziś straszą swoim stanem technicznym. Przed pozbawionymi szyb w oknach domami siedzą tubylcy nie robiąc niczego konstruktywnego. Czas w Afryce płynie przecież wolno... co mają robić? nie śpieszą się nigdzie... to siedzą... z kozami... owcami... wśród tony śmieci...

Choć nie wszystkie budynki wołają o pomstę... kilka z nich odzyskało dawną świetność jak choćby siedziba władz regionu. Z pewnością Saint Louis ma potencjał...



























Na chodnikach rozkładają się handlarze... sprzedają owoce, warzywa, orzeszki ziemne... Senegal to główny dystrybutor tych specjałów na cały świat. Jednak najbardziej w oczy rzuca się zamiłowanie Senegalczyków do piłki nożnej... każdy najmniejszy skrawek ziemi zajmują mali piłkarze marzący o karierze w Realu Madryt.

wyhandlowane..


Wzdłuż nadbrzeża rozłożyli się handlarze, wyruszamy więc na łowy w poszukiwaniu ciekawych pamiątek.. jak się miało wkrótce okazać najbardziej cenioną pamiątką wśród turystów okazała się senegalska whisky...


Dzień 7 - 23.11.2017 r. – Senegal (Taubacouta)

Wyjeżdżamy bardzo wcześnie... dzisiejszy dzień będzie typowo przejazdowy... musimy dojechać aż pod samą granicę z Gambią, do miejscowości Taubacouta. Do przejechania mamy ponad 400 km więc jak na senegalskie warunki drogowe powinno nam to zająć jakieś 8 godzin... no chyba, że znowu złapiemy gumę...

          Caffe Touba - senegalska kawa





































Mniej więcej w połowie drogi zatrzymujemy się w jednej z wiosek z zamiarem odwiedzenia tutejszej szkoły. Czeka już na nas komitet powitalny w postaci dyrektora placówki i kilku nauczycieli. Po krótkiej wymianie uprzejmości idziemy do klas spotkać się z dzieciakami. Początkowo nieufne, szybko się do nas przekonały...

Szkoła w Senegalu

Grono pedagogiczne


































Zostawiamy dyrektorowi długopisy przywiezione z kraju oraz trochę pieniędzy... Ruszamy dalej...

O 16:00 dojeżdżamy do miejscowości Taubacouta.To miasteczko liczy zaledwie sześć tysięcy mieszkańców. Znajduje się w Delcie Sous Saloum, która w 2011 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i stanowi sezonowe miejsce stacjonowania egzotycznych stworzeń morskich. Rzeka meandruje pośród lasów namorzynowych, które stanowią również schronienie dla wielu gatunków ptaków.

W Taubacouta życie toczy się leniwie... ludzie różnią się od reszty w kraju... wszędobylska gościnność i absolutny spokój..

Taubacouta
 
Zostawiamy bagaże w hotelu i biegniemy na pomost, chcemy jeszcze dzisiaj popływać łodzią po Parku Narodowym w Delcie Saloum. To główna atrakcja okolicy. W czasie krótkiego postoju spacerujemy przez las baobabów, zabierając oczywiście dorodne okazy ze sobą. Oby im tylko podniebna podróż powrotna nie zaszkodziła za bardzo.

Park Narodowy w Delcie Saloum













owoc baobabu




Kulminacją dnia jest spektakl, w którym główną rolę grają ptaki. Możemy obserwować moment udania się na spoczynek kormoranów, czapli czy zimorodków.




Po kolacji obowiązkowo muszę zająć się przepakowaniem bagaży i zabezpieczeniem pamiątek przed lotem powrotnym. Ostatnia noc w Senegalu... Ostatnia noc na czarnym lądzie... Jutro po północy wylatujemy do kraju...


Dzień 8 - 24.11.2017 r. – Senegal (Park Fathala) / Gambia (Barra / Banjul)

Na ten dzień czekałam od samego początku... Ostatnie godziny w Senegalu i spotkanie oko w oko z lwem. Podjeżdżamy do Rezerwatu Fathala. To obowiązkowy punkt każdej wycieczki do Afryki Zachodniej. Na świecie jest niewiele  miejsc, w których można swobodnie poruszać się wśród największych afrykańskich zwierząt.

Rezerwat Fathala






Rezerwat Fathala, co w języku mandinka oznacza "nie dotykaj" zajmuje obszar około 6000 ha pierwotnej puszczy afrykańskiej. Największą atrakcją rezerwatu, choć dodatkowo płatną, jest spacer z dorosłymi lwami. Warto zapłacić te 40 euro, żeby przeżyć coś tak niesamowitego. Zanim jednak dojdzie do tego spotkania trzeba podpisać oświadczenie, że w razie nieprzewidzianych sytuacji, do których zaliczyć można utratę ręki czy nogi, nikt nie będzie sobie rościł praw do odszkodowania.
Przewodnicy i opiekunowie lwów dokonują krótkiego instruktażu jak należy się zachowywać w obecności dzikich kotów. Wszystkie drobne przedmioty musimy zostawić w depozycie. Okulary przeciwsłoneczne, zegarki, torby, plecaki... wszystko co mogłoby się kotkom źle skojarzyć... Taka torebka przykładowo może skojarzyć się z jedzeniem i problem gotowy...
Uzbrojeni w długie kije służące do odstraszania (chyba much) przekraczamy bramę lwiego królestwa.

























Spokojnie, bez pośpiechu ruszamy za przewodnikiem. Mamy wystarczająco dużo czasu na swobodne zrobienie zdjęć i przyjrzenie się z bliska zachowaniu tych dzikich zwierząt.

Po godzinnym spacerze czteroosobową grupą podjeżdżamy do miejsca, w którym trzymane są małe lwiątka... małe... sześciomiesięczne... wielkości mojego ośmioletniego psa, którego do małych zaliczyć się nie da...

Tu można głaskać, przytulać do woli... choć też w granicach zdrowego rozsądku... Niestety przeżyłam na własnej skórze, a w zasadzie nodze, bolesne wczepienie się lwich pazurów... Trochę krwi się polało, trochę strachu w oczach pracowników parku z obawy czy nie narobię awantury... Za to teraz nie bez kozery mogę opowiadać znajomym że wyrwałam się spod pazurów lwa:-)










 
















Z rezerwatu kierujemy się wprost na przejście graniczne Senegal - Gambia. Wymieniamy resztki senegalskiej waluty na gambijską i zmierzamy na prom, którym przeprawimy się ponownie na drugą stronę rzeki. Znowu mieliśmy szczęście i trafiliśmy na Kunta-Kinte. Choć prom ten jest najszybszy to zarazem najdroższy więc i przekrój tubylców znacznie mniej ciekawy.

Przeprawa przez Gambię..








Zanim dojedziemy do hotelu w celu przebrania się, wykąpania i przygotowania przed lotem, przystajemy na Albert Market z zamiarem zakupu ostatnich pamiątek. Po ostrych negocjacjach nasze portfele są uboższe o kilkaset dalasi.. za to stajemy się posiadaczem lokalnej muzyki, masła shea, czy hibiskusa.

Wieczór spędzamy w dzielnicy Kololi na słynnej ulicy Senegambia... a i z oceanem trzeba się pożegnać...

Gambia... Kololi











O 21:00 wyruszamy na lotnisko w Banjul.. Samolot do Warszawy startuje o 23:00.. w zasadzie wszystko na ostatnią minutę.. a perspektywa spędzenia kolejnych dziewięciu godzin w ciasnym samolocie nie napawa optymizmem..
Przed odlotem nasze wszystkie bagaże podręczne jak i my sami zostajemy spryskani jakimś środkiem chemicznym... to ci niespodzianka... ponoć takie są wymogi sanitarne dla osób opuszczających rejony Afryki Zachodniej...

Punktualnie przed dziewiątą rano lądujemy z zimnej Warszawie... 

Zachodnia Afryka kojarzy się większości z nas z ebolą, malarią czy innymi chorobami tropikalnymi... W mediach coraz częściej słyszymy o wojnach domowych, Boko Haram, uprowadzeniach dla okupu... Ale zarówno Gambia jak i Senegal jawią się na tym tle jako kraje bezpieczne, ciekawe zarówno historycznie jak i przyrodniczo...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz