Ja się wyspałam… Marcin narzeka, że nie zmrużył oka, bo coś mu ciągle skrzypiało i łomotało...
Co prawda spania mieliśmy
niewiele, bo po zjedzonej kolacji dopadliśmy Ahmeda i przegadaliśmy z nim dobre
pół nocy…
Tematy przeróżne… Począwszy od
znanego filmu na youtoube pt. „Darling I love you”, który według Ahmeda był
ustawiony, a aktorzy to byli pracownicy biur podróży, po tematy natury
społeczno – politycznej. Słuchaliśmy z zaciekawieniem o korupcji,
łapówkarstwie, trudnym życiu codziennym – tego nie usłyszy się w telewizji… bo
prawdę się zataja… Czy to czegoś nam nie przypomina…? Młodzieży pewnie nie…
Tutaj posiadanie dowodu
tożsamości wcale nie oznacza, że Ty to Ty. Jeśli akurat pasujesz im do profilu
kogoś kogo szukają, to masz przechlapane… Jeszcze dużo wody w Nilu musi upłynąć
zanim coś w tym kraju zmieni się na dobre…
Następnie rozmowy przeniosły się
na luźniejsze tematy czyli stosunki damsko-męskie, ku uciesze Pań, kiedy
dowiedziały się jak wyglądają małżeństwa u muzułmanów – na zasadach kontraktu…,
bo jeżeli kobieta pracuje to zarobione pieniądze może zatrzymać tylko i
wyłącznie dla siebie…To mężczyzna musi płacić za utrzymanie rodziny… Nasi
Panowie zbluzgali Ahmeda, że miesza nam w głowach i sieje propagandę…
O 7:00 dostajemy śniadanie i
najedzeni wyczekujemy stacji wysiadkowej…
O 8:20 pociąg wjeżdża na stację
Giza – wysiadamy…Nasz dotychczasowy przewodnik „przekształca” się w rezydenta,
a dosiada się do nas Nagi (choć ubrany), który będzie nam towarzyszył przez
cały pobyt w Kairze.
Dworzec kolejowy w Gizie... |
Kair… na ulicy horror… Zero
zasad, przepisów. Jeden wielki chaos i zamieszanie… Jedno wielkie, ogłuszające
trąbienie… Nie ważne czy coś jedzie z boku i tak przejeżdżamy przez
skrzyżowanie. Sprzed kół uciekają przechodnie…
a w bocznych uliczkach Kairu... |
Autokar zabiera nas do Muzeum
Kairskiego…
W muzeum nadal utrzymany jest
zakaz wnoszenia kamer, aparatów do środka, więc lepiej zostawić wszystko w
autokarze niż w dziwnie wyglądającej przechowalni, gdzie nie dostaje się
żadnego potwierdzenia…
Muzeum Kairskie |
Robimy zdjęcia przed Muzeum (kilka eksponatów zostało wystawionych) i najbliższej okolicy min. rzut beretem jest słynny Plac Tahrir – miejsce kojarzone z rewolucją z 2011 r.
Patrzymy na doszczętnie spalony budynek
partii, który góruje nad muzeum. Jakie szczęście, że ogień nie dosięgnął
budynku Muzeum…Wartość przedmiotów znajdujących się w tym budynku jest
bezcenna…
Wspomnienie wielkiej rewolucji z 2011 roku... |
Wchodzimy do środka, tym razem na
piszczące bramki reakcja jest natychmiastowa..., i zaczynamy
zwiedzanie. Każdy z nas przy wejściu, obligatoryjnie musi zakupić jednorazowe słuchawki
(10LE), a to wszystko po to, aby przewodnik nie musiał za bardzo krzyczeć…
Osobiście uważam, że to bardzo dobry pomysł. Ostatnim razem jak tu byliśmy, był
taki gwar, ze nie słychać było własnych myśli… A teraz… Wersal...
W Muzeum w Kairze nie sposób
zwiedzić wszystkiego w jeden dzień. Na to trzeba miesięcy...
Przyznam, że nigdy nie przepadałam za muzeami, choć to w Kairze powala ilością
i jakością eksponatów. Kiedyś na jakiejś stronie w internecie znalazłam taki tekst,
z którym całkowicie się zgadzam:
„…Każde
z muzeum jest już z założenia, miejscem zastygłym, bezdusznym i martwym.
Wystawiane tam zabytki znajdują się w zupełnie obcym środowisku i przeważnie daleko
od miejsca, z którego pochodzą i rzadko towarzyszą im – jakże przecież
zwiedzającym potrzebne – informacje na temat okoliczności i miejsca ich
znalezienia, kontekstu archeologicznego
i datowania, nie mówiąc już o kompletnym opisie i tłumaczeniu ewentualnie
występujących na nich tekstów. W przeciwieństwie do terenu otwartego, gdzie
można wędrować godzinami, nie odczuwając najmniejszego znużenia, sale muzealne
– rzadko wyposażone w jakieś ławeczki – szybko męczą nie tylko nogi. Uwaga sama
ulega dekoncentracji, a zagęszczenie wystawionych arcydzieł – nieprzeznaczonych
wcale do takiego oglądania – wprost przytłacza zwiedzającego…” (Christian
Jacqa)
Po stokroć prawda! Ogrom i ilość eksponatów w muzeum kairskim może
przytłaczać… nic to zwiedzamy…
Najciekawsze dla turystów są sale
z bogactwami pochodzącymi z grobowca Tutenhamona, który został odnaleziony w
praktycznie nienaruszonym stanie… Zadajemy sobie pytanie: skoro tak mało
znaczący władca został pochowany z taką ilością skarbów (poświęcono mu całe
piętro w Muzeum) to co znajdowało się w grobowcach innych faraonów – taki np.
Ramzes II…
Mamy czas wolny na samodzielne
zwiedzanie Muzeum. Część osób idzie zobaczyć mumie faraonów (dodatkowo płatne
100 LE/osoba). My już je oglądaliśmy, zresztą bardzo dokładnie,
trzy lata temu (warto) dlatego postanawiamy wrócić na parter i jeszcze raz w
spokoju pooglądać zabytki z okresu Starego Państwa – z uwagi na ich „wiekowość”:-).
Przystajemy na chwilę przy posągu
przedstawiającym starożytnego skrybę. Podobno to najstarszy eksponat w Muzeum –
jego powstanie datuje się na 4800 lat p.n.e. Małżonek się śmieje, że skoro
opisuję codziennie wieczorem nasze przygody to mogę swobodnie utożsamiać się z
owym skrybą. Mimo całego szacunku dla Pana – Panie Skrybo – chyba mam więcej
uroku...
Punkt następny programu –
kościoły koptyjskie… Zwiedzamy, robimy zdjęcia… bez entuzjazmu…
Kościół koptyjski w Kairze... |
Podchodzimy pod Cytadelę
Muhammada Alego, która przez blisko 700 lat była rezydencją prawie wszystkich
władców Egiptu. W cytadeli znajduje się najsłynniejsza budowla Kairu –
wybudowany w 1848 r. meczet Muhammada Alego zwany Meczetem Alabastrowym.
Meczet Alabastrowy |
Przed wejściem zdejmujemy buty,
które zabieramy ze sobą do środka. Trzeba pamiętać aby nie kłaść butów ani
podeszwami do podłogi, ani podeszwami do góry, tylko należy złożyć je
podeszwami do siebie i kłaść na ich kantach. Dobrze, że jesteśmy odpowiednio
ubrani (tj. na długo) bo nie
musimy korzystać z wypożyczalni zakrywających płaszczy (tak mi się nazwało...).
Człek w takim gustownym płaszczyku wygląda niczym członek Ku-Klux-Klanu…
W meczecie słychać ściszone głosy
przewodników tłumaczących coś w różnych językach świata. Na prawo od wejścia
znajduje się grobowiec Muhammeda…pod ścianami siedzą miejscowi…
Wnętrze Meczetu Alabastrowego... |
Najważniejsze miejsce w meczecie
to nisza wykuta w ścianie zwana mihrabem wskazująca kierunek, w którym znajduje
się mekka. Robimy zdjęcia i wychodzimy na zewnątrz. Widok roztaczający się z
cytadeli jest wspaniały. Pod nami cała panorama Kairu, z ogromna ilością
minaretów. Właśnie w oddali słychać wezwanie muezina do modlitwy czyli adhan,
który w przetłumaczeniu brzmi następująco:
„…Allah jest wielki
Wyznaję, że nie ma
boga prócz Allaha
Wyznaję, ze Mahomet
jest wysłannikiem Allaha
Przychodźcie na
modlitwę
Przychodźcie ku
zbawieniu
Allah jest wielki
Nie ma Boga prócz
Allaha…”
Oprócz Meczetu Alabastrowego na
Cytadeli, znajduje się także muzeum policji, muzeum ogrodów, muzeum powozów i
inne meczety oraz wiele innych atrakcji, na których zwiedzanie brakuje nam
czasu.
Panorama Kairu z cytadeli... |
Po wyjściu otrzymujemy od Ahmeda komplet książek na temat islamu… Taa…
Zanim zakwaterujemy się w hotelu idziemy jeszcze na najstarszy bazar w Egipcie Khan al Chalili.
Kupujemy chlebek
od ulicznego sprzedawcy i przysiadamy na ławce naprzeciwko meczetu. Obserwujemy
miejscowych… Co chwilę ktoś nas zaczepia, zagaduje… Kairczycy są uśmiechnięci i
życzliwi…
Khan al Chalili - najstarszy bazar w Egipcie... |
Po wieczór docieramy do hotelu
Mayorca – numer pokoju 207... Nie należy się tu nastawiać na jakiekolwiek wygody…
Ogólnie jeśli pokój ma nam służyć tylko do przespania, to da się jakoś
przecierpieć te warunki… Tylko ta pościel… niedoprana…i nie pomoże interwencja w
recepcji – każda nowa jest tak samo brudna (sąsiedzi sprawdzili...).
Trudno… mamy duże ręczniki kąpielowe – będziemy spać pod nimi – postanawiamy.
Klimatyzacja działa, na balkonie – mrowisko...
Już wykapani i przebrani idziemy
na kolację – dania tu są serwowane… Czyli jak się otrujemy, to cała grupą:-)
Najedzeni wychodzimy w teren… Już
przy wyjściu dopada nas Ahmed i ostrzega, że możemy wyjść ale szczególnie
dzisiaj mamy się nie zbliżać w okolice Placu Tahrir. No tak.. akurat dzisiaj,
naszego pierwszego dnia w Kairze, zawrzało w świecie muzułmańskim po
wyemitowaniu na youtoube jakiegoś filmu obrażającego Mahometa. W całym kraju
podobno zamieszki… Co tam… idziemy... przyjechaliśmy tu zwiedzać, a nie
płaszczyć tyłek w hotelu…
Idziemy ulicą wzdłuż Nilu,
kierujemy się na Wyspę Zamalek, w poszukiwaniu polskiej ambasady...
Czeka nas przejście na drugą stronę ulicy… Tylko Ci co byli w Kairze i
próbowali się przemieszczać na piechotę, wiedzą o czym piszę… Tu nie ma
wydzielonych pasów, żaden samochód nie zwolni, nie ustąpi miejsca przechodniom.
TU trzeba się wepchać pomiędzy pędzące samochody… Zamykam oczy…Marcin łapie
moja rękę… biegniemy…
Uff… przeszliśmy…
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy się
nie zgubili...
Oczywiście mieliśmy mapę Kairu ale.. nic z niej nie wynikało znaczącego…
Od słowa, do słowa, policjanci kierują
nas we właściwym kierunku.
Po chwili odnajdujemy właściwy
budynek – Ambasada Rzeczpospolitej Polskiej – jakoś tak miło się robi… Niestety
nie wolno fotografować budynków rządowych. Wracamy więc…
Kair "by night"... widok na Nil... |
W drodze powrotnej mijamy pełno
opancerzonych wozów z wojskiem, których jeszcze przed chwilą tu nie było… Oj…
faktycznie dzieje się coś niedobrego, pomyślałam…
Jeszcze tylko zaliczamy kantor po
drodze, uczymy handlarza kilku słów po Polsku, kupujemy napoje i po kilku
godzinach chodzenia po egipskiej stolicy, wracamy do hotelu. Jeszcze chwilowy postój przy rozkładzie jazdy autobusów miejskich... hm...
W hotelu, chcąc nie chcąc, zaciekawieni
wydarzeniami z ostatnich chwil, odnajdujemy stację CNN i oglądamy relacje na
żywo z miejsc, które przed chwilą mijaliśmy... Nie wygląda to dobrze,
i zaczynamy się zastanawiać czy pozwolą nam zwiedzać dalej czy przerwą
wycieczkę…
Jeszcze wtedy nie zdawaliśmy
sobie sprawy, że przebieg zamieszek groźniej wyglądał w telewizji niż w
rzeczywistości…
Schodzimy do recepcji, a obsługa
informuje nas, że mamy tu darmowe wi-fi…
O… To ci niespodzianka!
Pierwszy hotel, który za neta nie
chce kasy… Bierzemy nasze komórki i rozsiadamy się wygodnie w fotelach w holu.
Oczywiście oglądamy film na youtoube, przez który możemy zakończyć naszą
przygodę...
Dzień 9 - Piątek - 14.09.2012 – Kair
Podjeżdżamy pod Bibliotekę Aleksandryjską – wchodzimy do środka i bez entuzjazmu zwiedzamy ten moloch. Piszę, że bez entuzjazmu, bowiem budynek ten jest całkowicie „nowożytny”, nie ma w nim starodawnych zbiorów, cennych dokumentów...
Wstajemy o 7.00 i biegniemy na
śniadanie. Dzisiaj zobaczymy najstarszą piramidę na świecie – piramidę
schodkową Faraona Dżesera, dawną stolicę Egiptu - Memfis i piramidy z
majestatycznym sfinksem w Gizie. A wieczorkiem… zobaczymy:)
Pakujemy się do autobusu. W
gwarze miejskim przeważają krzyki tubylców, którzy namiętnie gestykulując
rozpamiętują wydarzenia poprzedniego wieczoru. Nic to… cieszymy się, że możemy
zwiedzać, choć Ahmed, w tylko dla siebie zrozumiałym języku, ciągle z kimś rozmawia nerwowo przez telefon – mamy jednak
nadzieję, że nic złego się nie wydarzy.
Ulice Kairu to jeden wielki, gigantyczny korek... |
Posuwamy się w żółwim tempie,
ulice Kairu to jeden wielki gigantyczny korek… Po godzinie przeciskania się
przez tłum samochodów, docieramy do Sakkary.
Piramida schodkowa zbudowana
została około 2650 r. p.n.e przez pierwszego znanego architekta w historii -
Imhotepa. Gdzieś już słyszałam takie imię… Wiem! W filmie „Mumia” – uradowana,
że sobie przypomniałam zabieram się ochoczo do zwiedzenia tej monumentalnej
budowli kamiennej.
Najstarsza piramida na świecie - piramida schodkowa |
Oczywiście odłączamy się od
reszty i sami się „szwendamy”, ale po przejściu paru kroków już pędzi do nas na
swym rumaku (czyli ośle) Arab i wymachuje rączkami „One dolar…, piramida…foto with animal” proponuje. A co mi
tam… niech se chłop zarobi…
Stajemy w miejscu, z którego mamy
idealny widok na cały kompleks z piramidą włącznie. Tęsknym okiem zerkam za
siebie – w oddali wyłaniają się dwie piramidy w Dahszur, które kiedyś koniecznie trzeba będzie zwiedzić –
Piramida Czerwona i Łamana Piramida Snorfu.
Niestety podczas tej wycieczki nam
się to nie uda… zawsze będzie pretekst, żeby wrócić po raz kolejny do tego
kraju. Nie mówię, przeszło mi przez myśl, żeby zamiast jutrzejszego wyjazdu do
Aleksandrii zostać na miejscu i przyjechać pod te piramidy, ale ciekawość
zobaczenia bardziej „europejskiego” miasta w Egipcie zwyciężyła.
W oddali piramida łamana i piramida czerwona... |
Czekając na pozostałych członków
naszej bandy, dokarmiamy razem z kierowcą watahę dzikich pustynnych psów czym
tylko mamy…
Dzikie bestie, które ochoczo dokarmiamy... |
Krótka ochłoda w klimatyzowanym
autokarze i po chwili znajdujemy się w Memfis, jednym z najważniejszych miast
starożytnego Egiptu, stolicy w epoce Starego Państwa.
Memfis założone zostało przez
Menesa, który zjednoczył Dolny i Górny Egipt i stał się pierwszym władcą
zjednoczonego Egiptu. Dziś o ówczesnej potędze tego miejsca świadczą tylko
nieliczne pozostałości murów i olbrzymie posągi alabastrowego sfinksa czy
lezącego Ramzesa.
Memfis - posąg Sfinksa i leżący posąg Ramzesa II
Wykończeni upałem rozsiadamy się
w klimatyzowanym autobusie, który teraz ma za zadanie zawieźć nas pod piramidy w
Gizie. Ale hola! hola! nie tak szybko… najpierw obowiązkowy pobyt w Galerii
Papirusu – wiadomo przewodnik ma z tego działkę od sklepikarza…
My już poprzednim razem
„zaliczyliśmy” taką Galerię, ale chętnie wchodzę, bo postanowiłam sobie w
ramach pamiątki przywieźć z Egiptu dwa ogromne papirusy... Kiedy nasz kairski
przewodnik Nagi z zapałem opowiada o produkcji papirusu, przechadzamy się
leniwie z Marcinem po "Papirusiarni"... Oczywiście, że znalazłam
idealne obrazki do naszego salonu – niestety za dwa takie słusznej wielkości
musielibyśmy zapłacić ok. 2 tys zł. To może jednak nie…
Odpuszczamy… Trzeba będzie zobaczyć podróbki…
Nagi z zapałem opowiada o produkcji papirusu... |
Wsiadamy do autokaru i udajemy
się do Gizy, gdzie znajduje się jeden z cudów starożytnego świata: gigantyczna
piramida faraona Cheopsa oraz piramidy Chefrena i Mykerinosa. Obowiązkowo
zaliczamy punkt widokowy – miejsce, z którego widać wszystkie trzy piramidy.
Szybka sesja fotograficzna i już zjeżdżamy w dół, aby przez dłuższą chwilę
pobyć w
towarzystwie 73-metrowego Sfinksa.
Miejsce, z którego rozpościera się widok na trzy główne piramidy, w oddali Kair... |
Ważna wskazówka dla tych co
jeszcze nie byli pod piramidami – trzeba się koniecznie zaopatrzyć w nakrycie
głowy. Nawet, jeżeli ktoś stwierdzi, że mu nie potrzeba czapki bo już się
zaznajomił z upałem to fakt jej posiadania jest bardzo ważnyJ
– handlarze dadzą Wam spokój i nie będą nagabywać na kupno, koniecznie u nich,
czapki, szala, chusty etc…
Giza - tu starożytność miesza się z teraźniejszością... |
Pod piramidami mamy godzinę
wolnego,
więc nie marnując czasu obchodzimy wkoło Piramidę Cheopsa fotografując ile
wlezie… ciekawe kto te wszystkie zdjęcia „obrobi” po powrocie...
Piramidę matki Cheopsa mamy już zaliczoną, dlatego teraz cały swój wolny czas
poświęcamy na dokładną analizę każdego kamienia. A jeden taki kamul
jest prawie taki jak ja...
Wstęp do Wielkiej Piramidy jest
płatny – 100 Le – ale uwaga – bilet kupimy tylko i wyłącznie na bramkach
wejściowych. Nie ma możliwości zakupu takiego biletu będąc po piramidą, a
wracać nikt się nie będzie...
Wielki Sfinks w Gizie - uważa się, że posiada on twarz faraona Chefrena... |
Godzina mija nawet nie wiemy
kiedy - pora kierować się w stronę autobusu. Wszyscy zaczynamy marzyć o zimnym
prysznicu, bo piach pustynny oblepił całe ciało, a tu jeszcze ciągną nas do
perfumerii… Daliby spokój, przecież ten czas można by było spokojnie
wykorzystać na podziwianie zabytków czyli tego po co tak naprawdę tu
przyjechaliśmy.
Cóż mus to mus. Wchodzimy z
Marcinem na chwilę, żeby napić się zimnej carcade i „uciekamy” stamtąd tak
szybko jak się da:)
Zaczepiamy przy drodze tubylca, który praży na chodniku kukurydzę i za całe 1
LE za dwie kolby delektujemy się pyszną strawą. Pyszna… Ha.. Ha.. Ahmed kupił taką samą - jedną za
2LE!
wykiwali swojego... bo jak powiedział handlarz do protestującego Ahmeda: oni
się targowali, a ty nie…
W drodze powrotnej uważnie obserwujemy otaczającą nas rzeczywistość:)
"Girls Club" w centrum muzułmańskiego Kairu? Pozory czasem mylą...:) |
Uff.. po całym dniu wrażeń, w
końcu jesteśmy w hotelu…możemy zmyć z siebie cały ten brud i piach. Szybkie
mycie, najnowsze wiadomości w CNN, szybki posiłek…
Ubieram się „po arabsku” czyli
zakryta jestem od stóp do głowy… Rany jak gorąco!!!... Biedne te kobity tutaj…
choć w Kairze (w innym miastach Egiptu tego nie zauważyliśmy) również mężczyźni
noszą długie spodnie, w krótkich nikogo tu nie zobaczysz, chyba że jest turystą...
No więc ubrani odpowiednio
wychodzimy w teren... Ahmed uprzedza, że jeżeli nie będziemy się kręcić
wokół Palcu Tahrir to wszędzie indziej możemy chodzić.
Git! Już postanowione… Idziemy na
Wieżę Kairską. Ciekawe czy i tym razem pobłądzimy...
W oddali Wieża Kairska... |
po czterdziestu minutach marszu dochodzimy na miejsce... |
Wieża nie jest wcale tak daleko
jak nas ostrzegano, raptem 40 minut na piechotę w jedną stronę i już jesteśmy
na miejscu…
Niestety jest piątek czyli u
muzułmanów taka nasza niedziela... kolejka jak za czasów PRL, ale nic to kupujemy
bilety (70LE/osoba) i ustawiamy się grzecznie za resztą. Wieża pomieści tylko
określoną liczbę gości, dlatego trzeba czekać aż pewna grupa zjedzie windą,
żeby kolejni mogli wjechać... Zadzieram głowę do góry…Wieża jest ogromna – 187 metrów, siedem
dłuuuuuugich pięter.
Jesteśmy jedynymi Europejczykami
wśród tubylców na wieży, ale nie czujemy się tu obco. No może dzieci czasami
zbyt intensywnie wpatrują się w moje wystające spod opaski żółte włosy…
Widok zapierający dech… Panorama
Kairu… a jest to przeogromne miasto z 22 milionami mieszkańców. Dla porównania
cała Polska ma prawie 40 milionów... W oddali widzimy Plac Tahrir – faktycznie jakieś
zamieszki, słychać też jakieś wystrzały ale to raczej w okolicy ambasady
amerykańskiej. Straszne to wszystko… Akurat teraz kiedy tu jesteśmy...
Tak stojąc na wieży i wpatrując
się w dal dochodzę do wniosku, że Kair można polubić, można go też bardzo
szybko znienawidzić, ale na pewno nie można przejść obok niego obojętnie… Ech,
takie tam rozważania…
Miałam nadzieję, że zobaczymy z
wieży Piramidy, które podczas odbywającego się właśnie pokazu „Światło i
Dźwięk” są rewelacyjnie podświetlone, ale niestety smog jest zbyt duży. Podobno
chodzenie cały dzień po Kairze jest równoznaczne z wypaleniem 30 sztuk
papierosów. A znam takich co narzekają, że Śląsk jest zanieczyszczony...
Wracamy do hotelu… dwupasmówka …
bieg … trąbienie z każdej strony… żyjemy… Brr…
Siadamy na chwile w holu, gdzie
dosiada się nasz rezydent – z nim zawsze jest za mało czasu na rozmowę. Znowu
przegadaliśmy czas, który mieliśmy przeznaczyć na spanie…W końcu jutro
Aleksandria:) Niemniej jednak trzeba było na bieżąco skomentować wydarzenia na Placu Tahrir.
Ahmed stwierdza, że takich
turystów jak my jest niewielu, większość zawsze siedzi w hotelach zamiast
„zakosztować” ulicy. Oj, chyba nas polubił za te nasze ciągoty...
Po dwóch godzinach przepraszamy naszego rozmówcę
i idziemy do pokoju – musimy się wyspać…
Dzień 10 – Sobota – 15.09.2012 - Aleksandria
Ti.. Ti.. Ti.. dźwięk budzika niesie się w ciszy… 5:00… poranek w Kairze…
Ti.. Ti.. Ti.. dźwięk budzika niesie się w ciszy… 5:00… poranek w Kairze…
Jedziemy siedmioosobową grupą do
Aleksandrii (140$ / za 2 osoby), reszta ma czas wolny. Ciekawe czy będą
siedzieć w hotelu:)
Z hotelu odbiera nas Semeh, nasz
rezydent na czas pobytu w Aleksandrii, Ahmed zostaje z resztą grupy. Do
przejechania mamy 200 km
więc przeznaczamy ten czas na drzemkę, tym bardziej, że za oknem nie ma
ciekawych widoków. Poruszamy się jakąś ekspresówką więc widoki są, ale na
sąsiednie pasy…
Po niecałych dwóch godzinach
jazdy i jednym krótkim postoju na stacji w celu załatwienia swoich potrzeb,
wjeżdżamy do Aleksandrii…
Wjazd do Aleksandrii... |
Ach.. jakie to miasto jest inne w
porównaniu do tego co już widzieliśmy. Jak tu europejsko myślę:)
cieszymy się jak dzieci widząc znajomy market Carrefoura:)
Pod teatrem rzymskim – zaledwie
IV wiek naszej ery, dołącza do nas Pani Mariola – mieszka tu już 22 lata i
dorywczo oprowadza turystów po jak to określiła „jej Aleksandrii”.
Przeurocza kobieta.
Wchodzimy do ruin teatru, ale
czym jest zabytek z IV wieku naszej ery do tych, które widzieliśmy w głębi
kraju, których daty powstania sięgają dużo, dużo dalej…
Ruiny Rzymskiego Teatru usytuowane w centrum Aleksandrii... |
Chodzimy grupką po wąskich
alejkach, sprawdzamy akustykę, na dłużej zatrzymujemy się przy posągach, które
wyłowiono z morza tuż przy dawnej Latarni na Faros. Jeden z nich przedstawia
ponoć oblicze Kleopatry... Ruszamy dalej…
Sfinks z głową Kleopatry:)))) |
Zatrzymujemy się przy Forcie
Katbeya, który postawiono w miejscu, gdzie znajdowała się dawniej latarnia na
Faros – jeden z cudów starożytnego świata. Obchodzimy wkoło…
Fort Katbey zbudowano w miejsce dawnej latarni morskiej na Faros - jednego z cudów starożytnego świata... |
- Pani Mariolko czy wchodzimy do
środka? - pytamy ochoczo
- Szkoda na to czasu – odpowiada
Pani Mariola.
Jak to szkoda czasu?
Przyjechaliśmy do Aleksandrii żeby zobaczyć to co zostało po dawnym cudzie więc
dlaczego mówicie nam, że nie warto?
Pytam Panią Mariolę czy zaczekają na nas.
OK - zaczekają. Nikt więcej oprócz nas nie idzie. Bilet 25 LE / osoba. Niewiele... Budowla wspaniała, szkoda że mieliśmy
tak mało czasu.
Fort Katbey - warto wejść do środka... |
Zdyszani wpadamy do busa, reszta
ma miny nietęgie… trzeba było iść z nami, a nie siedzieć w samochodzie, to nie
musielibyście czekać – myślę sobie...
Po drodze do Biblioteki
Aleksandryjskiej zatrzymujemy się pod Meczetem Abul Abbas El Mursi , który koniecznie chciała nam
pokazać Pani Mariola.
Dyskryminacja totalna - Panie wchodzą innym wejściem niż
panowie – bocznym, po cichutku, jakby całe zło tego świata było przez nas
spowodowane… Tym razem znowu wciskają nam książki, tytuł dnia: „Kobieta w
Islamie”...
Aleksandria - Meczet Abul Abbas El Mursi... |
Podjeżdżamy pod Bibliotekę Aleksandryjską – wchodzimy do środka i bez entuzjazmu zwiedzamy ten moloch. Piszę, że bez entuzjazmu, bowiem budynek ten jest całkowicie „nowożytny”, nie ma w nim starodawnych zbiorów, cennych dokumentów...
Budynek Biblioteki Aleksandryjskiej... |
Wszystko co cenne spłonęło w
pożarze wieki temu… Wrażenie na zwykłym obserwatorze robi konstrukcja
architektoniczna Biblioteki – kopuła ma symbolizować boga słońca Ra i pokryta
jest w całości aluminium tak, że z daleka lśni jak…:) Robię mężowi zdjęcie
pod facjatą Aleksandra Wielkiego i chronimy się w cieniu w oczekiwaniu na nasz
transport.
Obiad, który był w cenie
wycieczki fakultatywnej, zjemy w nadmorskiej restauracji. Do wyboru rybka lub
kurczak. Ja - kuraka, Marcin - rybkę...
Jesteśmy najedzeni i gotowi do
dalszej drogi. Ostatnim punktem programu jest Park Montaza, gdzie w latach
50-tych XX-wieku przesiadywał tu w swoim pałacu król Faruk.
Pałac króla Faruka w Aleksandrii... |
Nasz tymczasowy rezydent przekupił
kogo trzeba i uzyskaliśmy zgodę, żeby zejście na plażę i wykapać się w morzu.
Plaże w tym rejonie są własnością prywatną więc ładnie się uśmiechaliśmy do
gospodarzy. Wspaniałe uczucie zamoczyć nogi w Morzu Śródziemnym, choć jutro
czeka na nas już Morze Czerwone:)
Robimy zdjęcia i żegnamy
Aleksandrię. W drodze powrotnej obserwujemy tłum, który gromadzi się
pod jakimś rządowym budynkiem – wygląda raczej na pokojową demonstrację, choć w
CNN mówili że jest tu groźnie, niebezpiecznie, wszyscy się leją itp.
Panem et circenses... Chleba i igrzysk...:) |
Cóż jak widać telewizja kłamie...
Ale święte są słowa Pani Marioli, która z całą powagę stwierdza: „Słuchajcie, w
kraju gdzie litr benzyny (ok 1,50 zł/l) jest tańszy od butelki wody
mineralnej musi w końcu coś pierdyknąć”. No to pierdykło Pani Mariolko… oj pierdykło…
Powrót do Kairu o 19:00,
dostajemy spóźnioną kolację. Szybki spacer po Kairze i biegniemy się pakować.
Jutro rano żegnamy stolicę i wracamy do Hurghady.
Czy będziemy się nudzić?
Dzień 11 – Niedziela – 16.09.2012 – Hurghada
Wyjazd 6:00… Żegnaj Kairze…
Wyjazd 6:00… Żegnaj Kairze…
W połowie drogi robimy postój –
kierowca musi się napić kawy a i my chętnie rozprostujemy kości… Wymyśliłam
sobie taki kadr: stoję przy ulicy z wyciągniętym kciukiem, nade mną tablica
drogowa ze szlaczkami – że niby stopa łapie na odludziu;-) Ciągnę więc tego
mojego chłopa na pobocze i karzę sobie zrobić zdjęcie. Ni z tego ni z owego
zatrzymuje się wielka ciężarówa, a w niej uradowany Arab zaprasza do środka! W
oddali widzę jak małżonek biegnie do nas i macha rękami wołając, że my „only
foto”:)
Wybawca…
Autostop, autostop... |
Nasz hotel jest pierwszy na
liście, dlatego jako pierwsi z ekipy będziemy się kąpać w morzu.
Ahmed pomaga się nam zameldować, choć wydaję się to zbyteczne – na recepcji
pracują dwie Polki…
Nasze pokoje są jeszcze nie gotowe, dlatego idziemy na
obiad. Zostaliśmy już „zaobrączkowani” dlatego bez oporów idziemy zakosztować
tutejszych specjałów. Pan Mirek od razu korzysta z opcji all inclusive i raczy
się browarem, reszta też nie próżnuje. Teraz to nam już nawet i faraon
nie straszny. Cały kraj udało się przejechać bez rewelacji żołądkowych to nawet
gdyby teraz…
Na przydział pokoi przyszło nam czekać w bardzo przyjemnym, klimatyzowanym holu:) |
Najedzeni, napojeni, wracamy na
recepcję. Dostajemy nasze „karty klucze” – nasza ma numer 1119 czyli pierwszy
sektor. Dobrze i niedobrze. Dobrze bo blisko do żarełka, niedobrze bo kawał
drogi do morza:) Cały kompleks jest przeogromny. Hotelowy boy zaprowadza nas do pokoju, pokazuje
system zamykania drzwi i włączania prądu na kartę. Bakszysz ląduje w jego kieszeni, wychodzi
zadowolony, a ja zabieram się za rozpakowywanie. Jak najszybciej znaleźć strój
kąpielowy i kąpielówki bo rafa czeka...
Idziemy, idziemy i idziemy.
Mijamy setki basenów (to nie dla nas) W końcu dochodzimy do plaży, a tu… morza
nie ma… Trafiliśmy na odpływ. Trzeba będzie jeszcze iść i iść żeby przywitać
morze...
Widok na cały kompleks Hotelu Iberotel Jazz Aquamarine z plaży sąsiedniego hotelu... |
Idąc wieczorem na kolację musimy
pamiętać o odpowiednim ubiorze. W hotelu panuje Dress Code. Nie wolno na
stołówkę wchodzić w bikini, z odkrytymi ramionami, w krótkich spodenkach,
spódniczkach no i w japonkach.
Po delikatnej kolacji – w takich
upałach nie da się dużo zjeść, dlatego zawsze podziwiam rodaków, którzy
nakładają sobie solidne porcje jak dla całej armii - bo przecież za darmo:),
wychodzimy z hotelu pozwiedzać okolicę. Już jak tu jechaliśmy mijaliśmy market
więc postanawiamy tam dotrzeć na piechotę.
W drodze do marketu mijamy mnóstwo handlarzy z chińską tandetą:) |
W końcu docieramy do arabskiego
Tesco, a tu market z prawdziwego zdarzenia: Nike, Reebok, Aldo, Mango… powrót
do cywilizacji?
Hurghada – jakże inne to miasto
od wszystkich pozostałych. Zero magii, tajemniczości, rzadko spotkasz tu Arabów
w galabijach żebrzących na ulicach lub palących sziszę. To nie jest mój Egipt –
to turystyczny moloch nastawiony tylko i wyłącznie na wyciąganie kasy od
turystów…
Supermarket SenzoMall - dzisiejszy cel naszej wędrówki... |
Zwiedzamy market, robimy drobne
zakupy na hali i wracamy tą samą trasą do hotelu. Jest 24:00. Padamy wyczerpani
po długim marszu, ale lubimy się tak czuć… Jutro nie musimy nastawiać budzików
na piątą rano… Trochę szkoda…
Dzień 12 – Poniedziałek – 17.09.2012 – Hurghada
Ale nic to… tu taksówka goni taksówkę więc nie powinno być problemu ze złapaniem następnej. Właściwie nie musimy „łapać” taksówki, tu taksówki same „łapią” klienta... Po takim samym kursie co wcześniej, wracamy do hotelu. Droga przez mękę… nie dość, że tu się jeździ na wariata to jeszcze kierowca początkowo jechał jakimiś nieznanymi nam objazdami w przeciwną stronę niż chcieliśmy jechać. Odruchowo sięgnęłam po telefon i wbiłam numer 126 – policja turystyczna. Strach to jednak ma wielkie oczy… Po chwili jazdy objazd się skończył, wróciliśmy na znajomą nam drogę i odetchnęliśmy z ulgą.
Dzień 12 – Poniedziałek – 17.09.2012 – Hurghada
Zapowiada się nudny dzień na
plaży. Jesteśmy wyspani, bo wstaliśmy o 9:00. Śniadanie jeszcze serwują przez
godzinę więc zdążymy... Zostawiamy bakszysz na stole i odpowiednio odziani
idziemy na stołówkę w nadziei, że jeszcze nas nakarmią... spokojnie… bez obaw…
znowu nie wiem co wybrać, takie tu rozmaitości. Poprzestaję na omlecie i talerzu
owoców tropikalnych. Pyszne…
Po śniadaniu zabieramy cały swój
osprzęt do nurkowania i idziemy na plażę. Dochodzimy… znowu nie ma morza.
Rozkładamy rzeczy na leżakach i idziemy ku niebieskiemu horyzontowi. Żeby dojść
do morza, ponurkować, i wrócić potrzeba ponad dwóch godzin. Nie dziwią mnie już
teraz puste leżaki nad morzem. Większość woli siedzieć przy basenach. Śmiejemy
się, że jeżeli w czasach Mojżesza też był odpływ to nie dziw, że bosą stopą
przeszedł przez Morze Czerwone:)
Morze, którego nie ma...:) |
Plusem odpływu jest fakt, że w
momencie kiedy kończy się mielizna a zaczyna urwisko są przepiękne rafy
koralowe. Gdyby było morze to na pewno nie byłoby szansy, żeby o własnych siłach
dopłynąć tak daleko. Robimy sobie dwukrotnie taki spacer do morza i z powrotem
co skutecznie zabija czas:) Przynajmniej nie leżymy bezsensownie na leżaku.
Woda – diabelnie gorąca! Do
kąpieli w hotelu używamy zimniejszej… Niestety zero ochłody... ale w zimowy
wieczór, będąc już w kraju pewnie nie raz zatęsknimy za tą temperaturą…
Obiad jemy w restauracji na
plaży. Sądziliśmy, że serwują tutaj tylko jakieś przekąski a tu posiłek z
prawdziwego zdarzenia... Przynajmniej tutaj nie obowiązuje dress code:)
Chwilowe wiązanie sadła na leżaku
i już biegniemy „wypróbować’ gigantyczne zjeżdżalnie, które znajdują się na
terenie naszego hotelu.
Widok z leżaka na "morze, którego nie ma" |
Po 16:00 zwijamy się do pokoju.
Trzeba coś wymyślić na wieczór, bo dyskoteki hotelowe nas nie bawią… Proponuję
wyjazd do Sakkali – dzielnica Hurghady, ale bardziej dla turystów niż Dahab, po
którym szwędaliśmy się na początku wycieczki.
Musimy podjechać taksówką bo to 25 km od nas – minus
usytuowania hotelu na zadupiu. Teraz jednak kąpiel i lekka
kolacja. Ja zajadam się daktylami – nigdzie jeszcze nie jedliśmy takich
pysznych. Na statku dawali nam takie,
które smakowały jak drewno – po prostu były jeszcze niedojrzałe. Ale te tutaj…
niebo w gębie…
Targowanie ceny przejazdu
taksówką wcale nie należy do rzeczy łatwych i przyjemnych. Ustaliliśmy zgodnie
z podpowiedzią pań na recepcji, cenę 25 LE za kurs (cena początkowa 50 LE).
Chcemy wsiadać już do taksówki, a oni robią już jakieś zamieszanie, krzyczą
coś, gestykulują, ten z którym się targowaliśmy odjeżdża a po nas przyjeżdża
następny. Przemawia do nas rozsądek i za nim wsiądziemy do nowego, upewniamy
się co do wynegocjowanej stawki. OK. 25 LE może być. Po drodze kierowca
mimochodem pyta czy znamy arabskich muzyków, odpowiadamy że Arm Diab i takie
tam... No i po chwili pędzimy w czarnej taksówce z otwartymi oknami z ryczącym
z głośników Arm Diabem...
Ustalamy z kierowcą, że za dwie
godziny po nas wróci w to samo miejsce gdzie nas wysadził i zaczynamy nasz
shopping...
Sakkala - dzielnica Hurghady uznawana za centrum miasta... |
Załatwiamy swoje potrzeby w
pobliskim Mc`Donaldzie i wracamy do shoppingowania:-) Kupujemy papirusy
na drobne prezenty dla rodziny, dwa duże (te wyczekane) dla nas, dwie pocztówki
i decydujemy się na powrót. Idziemy w umówione uprzednio miejsce a tu
niespodzianka – kolo nas wykiwał i nie przyjechał. Można się było spodziewać:)
Ale nic to… tu taksówka goni taksówkę więc nie powinno być problemu ze złapaniem następnej. Właściwie nie musimy „łapać” taksówki, tu taksówki same „łapią” klienta... Po takim samym kursie co wcześniej, wracamy do hotelu. Droga przez mękę… nie dość, że tu się jeździ na wariata to jeszcze kierowca początkowo jechał jakimiś nieznanymi nam objazdami w przeciwną stronę niż chcieliśmy jechać. Odruchowo sięgnęłam po telefon i wbiłam numer 126 – policja turystyczna. Strach to jednak ma wielkie oczy… Po chwili jazdy objazd się skończył, wróciliśmy na znajomą nam drogę i odetchnęliśmy z ulgą.
Dzień 13 – Wtorek – 18.09.2012 – Hurghada
Dzień 14 – Środa – 19.09.2012 – Hurghada
Kolejny słoneczny dzień. Tu nie
ma czegoś takiego, co się zdarza na wczasach w Polsce, że się rano wygląda
przez okno i patrzy czy świeci słońce, ile jest chmur na niebie i czy będzie
padać. Tu się wstaje, bez zastanowienia ubiera się na krótko i wychodzi na rozgrzane słońce...
No więc
wstajemy i bez zastanowienia przywdziewamy ubiór w stylu „dress code”:) Na stołówce zatrzęsienie ludzi. Czy to
wszystko przyleciało w nocy? Pełno Niemców, Holendrów i Skandynawów… Moje
daktyle są w zagrożeniu…
Po lewej zatoka sąsiedniego hotelu... |
Opalanko, krótka zabawa na
zjeżdżalniach i już na zegarku 12:30. Na wyprawę w głąb morza dzisiaj nie mamy
czasu.. Szybki obiad w "plażowej" restauracji i biegniemy się przebrać na
dzisiejsze quad-safari…
Wybija punkt 14:00 i pod hotel
podjeżdża Toyota Landcrouser . Po drodze zabieramy naszych „statkowych”
znajomych z hotelu Megawish czyli Karolinę z Pawłem (młodzież z Białegostoku)
oraz Panią Aneczkę z mężem (już nie
młodzież, z Warszawy). Wymieniamy się wrażeniami z hoteli, u nas warunki
najlepsze jednak przegrywamy w rankingu pt. „Dostęp do morza”...
Samochód zatrzymuje się na
pustyni… Poznajemy naszego opiekuna na dzisiejszy dzień – Natalii – Ukrainka
mieszkająca i pracująca w Hurghadzie. Niestety pamięć po dwudziestu latach
zawodzi i nauka języka rosyjskiego z podstawówki poszła jednak w las, ale
wspólnymi siłami jakoś prowadzimy rozmowę na przemian stosując polski lub
rosyjski wyraz...
Podobno przewodnik, który mówi po polsku lub choćby po angielsku akurat dzisiaj
miał wolne…
Pomoc Natalii w wiązaniu chust jest nieoceniona...
Pierwszym pojazdem, którego
dosiadamy jest wielbłąd.. Natalii sugeruje, żebyśmy Beduinowi, który pilnował
wielbłądów dali zielony banknocik i aparat, to podczas przejażdżki będzie nam
robił zdjęcia. Tak też zrobiliśmy (dobrze, że zabraliśmy z domu kompakt). Fotki
są rewelacyjne…choć model pozował z narażeniem życia – jak to rzekł małżonek…
Teraz czas na konie…mniej zabawy,
ale i tak nieźle… Jednak najbardziej ekstremalnym przeżyciem w dniu dzisiejszym
była jazda na rozpędzonym ośle... Kto nie wie jak to jest, musi koniecznie
spróbować… Osioł ma strasznie nieskoordynowane ruchy, trzeba się było nieźle
nagimnastykować, żeby nie spaść…
Po zabawie ze zwierzątkami,
przesiadamy się na quady – na jednym mogą jechać dwie osoby, więc ja korzystam
z tej opcji. Jesteśmy pierwsi na starcie… Krótki instruktarz jak prowadzić i…
Trzy… Dwa… Jeden… Jeeedziemy….
Po jakiś 45 minutach przesiadamy
się do pojazdów o wdzięcznej nazwie SpiderJ Taki tam samochodzik,
który zamiast karoserii ma same rurki i ramy... Siadamy po 4 osoby
tak aby co 10 minut się zamieniać miejscem, razem z nami - Karolina i
Paweł. Kobity od razu wołają, że nie prowadzą (ja to bym nawet nie wiedziała co
i jak)
więc Panowie ucieszeni, bo będą mogli dłużej się pobawić. Tu zawód… nie da się poszaleć
samochodem, który ma grzeczniutko jechać za innym… Namawiamy Pawła, żeby
zaszalał i wjechał przynajmniej na nasyp… i już nie wiedzieć skąd pojawia się
tubylec i wrzeszczy… i znowu padło na nas…wieje nudą…
Po tej jakże ekscytującej
przejażdżce samochodem pustynnym, rozpędzonym do granic możliwości:-) idziemy
do WC oddać się zabiegom pielęgnacyjno-czyszczącym, bowiem po godzinach tarzania
się w piachu wyglądamy nieludzko.. Przed nami kolacja i pokaz jakiś lokalnych artystów…
Z koszulkami trzeba się będzie rozstać – niestety nadają się do wyrzucenia…
Ledwo co wyszliśmy z
łazienko-ubikacji a tu zmierza ku nas olbrzym… dosłownie… to 150-letnia
żółwica, która zwie się Doris… cudo… ale niechętnie pozuje do zdjęć… jakaś
dzisiaj nerwowa… W oczekiwaniu na występ zapalamy sziszę…
Cześć ludziska, mam na imię Doris i żyję dopiero 150 lat:), a drugie tyle przede mną... |
Na zakończenie dzisiejszego dnia obserwujemy jak słońce chowa się za górami, po czym żegnamy się z ekipą...
Zachód słońca na pustyni...:) |
Dzień 14 – Środa – 19.09.2012 – Hurghada
Rano wstajemy wcześniej niż
zwykle – w końcu to ostatni dzień pobytu w słonecznym Egipcie - jutro powrót…
Śniadanko (ach te daktyle!) jemy
w pośpiechu i pędzimy na plażę… do morza, którego nie ma:)
Baseny hotelowe omijamy szerokim łukiem... |
Niespodzianka… jest woda… ciekawe
na jak długo…
O 13:30 idziemy wrzucić coś na
ząb, bowiem o 15:00 jesteśmy umówieni z Ahmedem na recepcji. Ma nam przekazać
wytyczne co do wylotu.
A to ci niespodzianka!!! Mieliśmy
początkowo ustalony wylot na 10:40 rano a okazało się, że Katowice odlatują o
22:30! Cały dzień dłużej…
Pokój co prawda będziemy musieli
zwolnić do 12:00, jednak zostawią nam nasze niebieskie opaski na ręce więc jeść
i pić będziemy mogli do woli:) Nasze bagaże natomiast będą w przechowalni, ale
będziemy mieli do nich pełny dostęp.
Podziękowaliśmy Achmedowi za
opiekę podczas Rejsu i pobytu w Kairze – nie spotkaliśmy jeszcze tak
profesjonalnego i „oddanego” sprawie przewodnika... Pożegnaliśmy się też
nawzajem – Pan Mirek (Gdańsk) i Paweł z ojcem (Warszawa) wylatują rano.
Śmiejemy się na odchodne, że gdy oni będą już w domach my będziemy dalej smażyć
tyłki w gorącej Hurghadzie...
Zajęcia na świeżym powietrzu...:) |
Dzień 15– Czwartek – 20.09.2012 – Hurghada
Wstajemy dość wcześnie - bo o 7:00.
Dłużej nie dało się pospać, bowiem „nasi”, którzy wylatywali z samego rana
strasznie się tłukli po korytarzach...
Po śniadaniu niestety nadszedł
czas na pakowanie… Rzeczy „na mróz” zostawiam na górze torby – żeby szybko
znaleźć kiedy przyjdzie już czas na przebieranki... Zakładamy stroje
kąpielowe, walizy wystawiamy przed pokój, żegnamy się z naszym pokojowym i
idziemy się wymeldować....
Jest 12:00… formalności dopełnione,
więc po legalu możemy do wieczora odpoczywać…Zajmujemy leżaki na plaży z
widokiem na „morze, którego nie ma” i ostatni raz w tym roku korzystamy z
dobrodziejstw natury.
Podobno jutro do naszego hotelu
przylatują finalistki Miss Polonia na sesję fotograficzną – Panowie
wyjeżdżający dzisiaj są strasznie zawiedzeni...
O 16:00 zbieramy się z leżaków,
ostatni rzut oka na „morze, którego nie ma” i idziemy do recepcji. Dostajemy
klucz do pokoju, w którym możemy się wykąpać i przebrać. To się nazywa dbanie o
klienta:) Ubrani już jak na Syberię, z przewiązanymi przez pas polarami oczekujemy na
kolację.
Zbiórka na recepcji o 19:15,
odbiera nas busik i smutni jedziemy na lotnisko. Odprawa paszportowa i nadanie
bagaży poszło bardzo sprawnie – jest 20:20… co my tu będziemy robić do 23:10?
(kolejne przesunięcie lotu tym razem o 40 minut).
Tym razem mamy miejsce na
skrzydle nr 16G i 16F.
Pierwszy raz polecimy w nocy – podobno rewelacyjnie oświetlony jest Kair
otoczony ciemną pustką... Generalnie wzdłuż całego Nilu widać światła, aż po
samą deltę…
Lecimy wśród gwiazd…
Zasypiamy…
Ze słodkiego snu wyrywa nas głos
kapitana, w tłumaczeniu: „Szanowni Państwo znajdujemy się nad Polską,
temperatura na zewnątrz… 0 stopni…” Proszę, że co??? W ciągu 3 godzin i 40
minut mieliśmy przeskok temperaturowy o 30 stopni!.
Samolot w Pyrzowicach ląduje o 2: 40, odbieramy
bagaże, wychodzimy na zewnątrz… zimno…wieje…
Ech… a gdzieś tam jest taki
Egipt… słoneczny…tajemniczy…magiczny… Pełen słońca, parzącego piasku… pachnący
jabłkowym tytoniem z fajek wodnych… pełen gwaru i wszechobecnej
muzyki arabskiej…Egipt pełen skarbów… pełen cudownych świątyń, w których przyszło
nam przeszukiwać zakamarki… Karnak… Medinet Habu…Luksor…przepiękne Edfu…
romantyczna wyspa File… spokojny Asuan… powalające i majestatyczne Abu Simbel…
gwar Kairu… europejska Aleksandria... to wszystko i jeszcze więcej powoduje, że warto tęsknić za tym
miejscem i warto tu wrócić...
Do zobaczenia Egipcie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz