Słowenia… jeden z mniejszych, ale
jednocześnie najpiękniejszych krajów na mapie Europy… Przyjazd w te rejony był
podyktowany chęcią zdobycia najwyższego szczytu Triglava, uważanego przez
Słoweńców za górę narodową. Planując wyprawę, nie miałam pojęcia, że krajobrazy
Słowenii będą tak urzekające, ludzie tak przyjaźni, a ceny tak wysokie;-)
Dzień 1 – 15.08.2020 r. - BLED
Po całonocnej jeździe przez Czechy i Austrię o dziwo bez korków czy zatorów na przejściach granicznych w związku ze wzmożoną kontrola covidową, bladym świtem dotarliśmy do celu… Trochę zbyt wcześnie, pokój mamy dostępny dopiero od 14.00. Szybka decyzja… skoro jutro wychodzimy na Triglav następnego dnia w nocy, to wypadałoby zrobić rekonesans parkingów w Triglavskim Parku Narodowym i znaleźć początek naszego szlaku. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy… Pierwsze spojrzenie na Alpy Julijskie… łatwo nie będzie, a góry które wyrastają przed nami to tylko mały przedsmak tego co nas jutro czeka.
Pozostały czas spędzamy nad
Jeziorem Bled uważanego za turystyczną perełkę Słowenii. To jezioro mimo iż polodowcowej
jest wyjątkowo ciepłe, temperatura wody jest taka sama jak morza śródziemnego…
Krajobraz jest niezwykle malowniczy… Mała wysepka na środku jeziora, zamek na
skale, dookoła alpejskie szczyty…
Zamek na skale… Blejski Grad… już sama nazwa rozpala zmysły eksploratora zamkowych
wnętrz. Zostawiam moich współtowarzyszy wyprawy nad jeziorem i sama wspinam się
na wzgórze, żeby zwiedzić najstarszą warownię Słowenii. A widoki z tarasów
zamkowych na okolicę są naprawdę imponujące.
Blejski Grad swoje początki
datuje na X wiek, gdy ówczesny cesarz Henryk II podarował ów teren Biskupowi
Albuinowi. Obecnie w jego wnętrzach mieści się muzeum regionalne oraz punkty
gastronomiczne.
W końcu zmęczenie daje o sobie
znać… Jakby nie patrzeć od ponad 36 godzin jesteśmy na nogach, a jutro kawał
góry czeka na zdobycie… zapadamy w głęboki sen…
Dzień 2 – 16.08.2020 r. - Triglavski
Park Narodowy
Wstajemy w środku nocy… Szybkie ogarniecie plecaków, jedzenia na drogę… Swoja wędrówkę na najwyższy szczyt Słowenii rozpoczynamy uzbrojeni w czołówki o 4.30 z Doliny Krma. Wczoraj robiliśmy tu rekonesans…
Początkowo trasa prowadzi szeroką
leśną droga, później zamienia się w wąską kamienistą ścieżkę. Z mojej prawej
strony pojawiają się imponujące widoki na góry... skalny mur myślę jak tam się
wdrapać? A przecież najwyższy z nich ma raptem 2000 metrów czyli jest dużo
niższy od Triglava…
Już sama nazwa szczytu rozpala zmysły
bowiem związana jest z wierzeniami Słoweńców z okresu wczesnego średniowiecza,
wg których na szczycie swą siedzibę miał Trzygław pogański Bóg wody, ziemi i podziemi.
Zresztą wizerunek szczytu znajduje się na fladze i godle państwowym kraju.
Cały czas podchodzimy wąską ścieżką,
nabierając wysokości. W końcu docieramy na płaskowyż co jest wręcz wybawieniem
po tak żmudnym podejściu jakie mamy już za sobą. Niestety ten stan nie trwa
długo.. zamiast skręcić zgodnie ze znakami od razu na Triglavski dom, gdzie
ponoć podejście jest w miarę łagodne, nie wiedzieć czemu (zgodnie w sumie z
mapą) idziemy na Konskie Sedlo (2020 m n.p.m.) po rumowisku skalnym...
Znajoma, już dawno znikła mi z oczu… znając jej
szybkie tempo już dawno jest na szczycie myślę;-)
W końcu dochodzimy do rozwidlenia szlaków. Do Triglavskiego domu około 1
godzina i 30 minut ciężkiego podejścia w pewnych momentach ubezpieczonego
ferratami… Krok po kroku dochodzimy do schroniska..
wędrówka zajmuje nam więcej czasu niż podano na drogowskazie, w zasadzie
mnie zajmuje... Upał plus inne problemy zdrowotne... Do Triglavskiego domu
dochodzę mocno wyczerpana. Zapada więc decyzja.. nocleg w schronisku i atak
szczytowy jutro z samego rana. Pogoda postanowiła mi pomóc w podjęciu tej
decyzji bo zaraz po dotarciu do schroniska (2515 m n.p.m.) nadciągnęła burza.
Dziś już i tak nie byłoby sensu atakować szczytu.
A że w
schronisku roi się od Polaków, Czechów, Słoweńców, którzy tak jak i my atak szczytowy
przeprowadzą jutro z samego rana, zamiast pójść spać siedzimy i oblewamy sukces
koleżanki, której udało się już dzisiaj zdobyć wymarzony szczyt.
Dzień 3 – 17.08.2020 r. - TRIGLAV
Ze schroniska wychodzimy o świcie.. O
4.00 w wieloosobowej sali zaczyna się krzątanina… Ci co wychodzą na szczyt
ubierają się w pośpiechu, tak aby jak najkrócej zakłócać sen pozostałych osób.
Czekamy do 6.00 pod schroniskiem, aż
pierwsze promyki słońca oświetlą drogę na szczyt. Przyznam, że średnio uśmiechało
mi się wspinać po prawie pionowej skale z czołówką. Wschód słońca nad Alpami
Julijskimi był niesamowitym przeżyciem, choć dość krótkim… Niebo
niespodziewani szybko zasnuło się chmurami, widoków z Triglava raczej nie
będzie… mimo wszystko wyruszamy zgodnie z planem.
Odcinek od schroniska na szczyt jest
praktycznie na całej długości ubezpieczony, posiada liczne stalowe ułatwienia i
klamry, a przede wszystkim via ferratę. Nie mamy uprzęży, może to błąd.. ale
teraz już za późno na analizowanie ryzyka. Zakładamy kaski i zaczynamy naszą
wspinaczkę…
Pokonujemy liczne zakosy i półki
skalne nie oglądając się za siebie. Ekspozycja jest tak duża, że może
przyprawić o zawrót głowy.. Szczególnie na odcinku miedzy małym a
dużym Triglavem.. pokonuje się ten odcinek granią, gdzie po obu stronach
znajdują się przepaście... Sprawy nie ułatwiają metalowe tablice przybite w
wielu miejscach na trasie. Mają one upamiętniać osoby, które zmarły w wyniku
upadku z Triglava…
W końcu po niecałych dwóch godzinach
wspinaczki wysokogórskiej zdobywamy szczyt. Niestety zarówno mały jak i duży
Triglav tonie we mgle, wiec widoki nie są zbyt spektakularne.
Wieczorem wszyscy siadamy na tarasie z
widokiem na Alpy Julijskie i omawiamy poszczególne etapy trasy, google mówi że
szlaki na Triglav mieszczą się w pierwszej dziesiątce najtrudniejszych szlaków
w Europie…
Dzień 4 – 18.08.2020 r. – MATAVUN / POSTOJNA / PREDJAMA / LUBLANA
Wstajemy dość wcześnie, plan na
dzisiaj mamy dość ambitny… Pomijając misję w postaci poszukiwania magnesu na
lodówkę z obrazkiem Triglava, chcemy trochę pozwiedzać. Jutro bowiem czeka na
nas ciepły Adriatyk i eksploracja chorwackich miasteczek. Ale to jutro… Dzisiaj
trzeba wycisnąć jak najwięcej się da ze Słowenii…
Na pierwszy ogień wybieramy, wpisane
na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, Jaskinie Szkocjańskie. Niestety z uwagi
na ochronę jaskini, w większości komór obowiązuje zakaz fotografowania.
Od samego początku jaskinia powala
swym ogromem… podziemny kanion rzeki Reka… most zawieszony na wysokości 50
metrów, tajemniczość… mroczność… Czuję się chwilami jak na planie filmowym
Władcy Pierścieni…
Szkocjańskie jaskinie wywarły na nas
niesamowite wrażenie, ale zachwyt jaki towarzyszył nam na każdym kroku
zwiedzając Jaskinię Postojną pozostanie w pamięci już chyba do końca życia.
Jaskinia Postojna to 24 kilometrowy labirynt tras, przejść oraz komnat. Jest jednym z wielu przykładów form krasowych, ale bez cienia wątpliwości jednym z najpiękniejszych na świecie. Ogromna liczba i różnorodność form krasowych jest naprawdę rzadko spotykana.
Zwiedzanie
zaczynamy na peronie elektrycznej kolejki, którą pokonujemy pierwsze
dwa kilometry. Dalszą trasę pokonujemy pieszo. Spacer wśród ogromnych
stalagmitów i stalaktytów jest niesamowitym przeżyciem.
Zwiedzanie Postojnej to tak jak z dobrym thrillerem.. w miarę upływu czasu napięcie rośnie. Po przejściu kilkunastu komór, na koniec dostajemy prawdziwą perłę... a właściwie brylant, symbol jaskini...
Zwiedzanie Postojnej to tak jak z dobrym thrillerem.. w miarę upływu czasu napięcie rośnie. Po przejściu kilkunastu komór, na koniec dostajemy prawdziwą perłę... a właściwie brylant, symbol jaskini...
W
cenie łączonego biletu do jaskini mamy również opłacony wstęp na
pobliski zamek. Predjamski Grad to największy zamek jaskiniowy na
świecie wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa.
Pierwsze założenie obronne powstało w tym miejscu juz w XII wieku, później na przestrzeni lat, stopniowo przystosowywano wnętrze jaskini do funkcji użytkowych.
Pierwsze założenie obronne powstało w tym miejscu juz w XII wieku, później na przestrzeni lat, stopniowo przystosowywano wnętrze jaskini do funkcji użytkowych.
W XV wieku zamek był siedzibą
legendarnego barona-rozbójnika Erazma Lüggera, który niczym
Janosik lub Robin Hood, okradał bogatych, a łupy rozdawał biednym.
Kolejni właściciele rozbudowali warownię, która dziś stanowi nie lada atrakcję turystyczną.
Kolejni właściciele rozbudowali warownię, która dziś stanowi nie lada atrakcję turystyczną.
Nasza
podróż po uroczej Słowenii powoli dobiega końca... Na zakończenie dnia
jedziemy do stolicy kraju Lublany. Tam pożegnamy naszą towarzyszkę
podroży, która wraca do Polski, a my pojedziemy dalej przed siebie...
Lublana
oferuje turystom wiele atrakcji. Niestety z uwagi na późną porę udało
nam się zaledwie pospacerować po starym mieście i wdrapać na wzgórze
zamkowe. Dobre i to... zawsze można tu wrócić...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz