wtorek, 8 września 2020

SŁOWENIA - W sercu Alp Julijskich (15.08 - 19.08.2020 r.)


Słowenia… jeden z mniejszych, ale jednocześnie najpiękniejszych krajów na mapie Europy… Przyjazd w te rejony był podyktowany chęcią zdobycia najwyższego szczytu Triglava, uważanego przez Słoweńców za górę narodową. Planując wyprawę, nie miałam pojęcia, że krajobrazy Słowenii będą tak urzekające, ludzie tak przyjaźni, a ceny tak wysokie;-)


Dzień 1 – 15.08.2020 r.  - BLED

Po całonocnej jeździe przez Czechy i Austrię o dziwo bez korków czy zatorów na przejściach granicznych w związku ze wzmożoną kontrola covidową, bladym świtem dotarliśmy do celu…  Trochę zbyt wcześnie, pokój mamy dostępny dopiero od 14.00. Szybka decyzja… skoro jutro wychodzimy na Triglav  następnego dnia w nocy, to wypadałoby zrobić rekonesans parkingów w Triglavskim Parku Narodowym i znaleźć początek naszego szlaku. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy… Pierwsze spojrzenie na Alpy Julijskie… łatwo nie będzie, a góry które wyrastają przed nami to tylko mały przedsmak tego co nas jutro czeka. 
 


 

 
Pozostały czas spędzamy nad Jeziorem Bled uważanego za turystyczną perełkę Słowenii. To jezioro mimo iż polodowcowej jest wyjątkowo ciepłe, temperatura wody jest taka sama jak morza śródziemnego… Krajobraz jest niezwykle malowniczy… Mała wysepka na środku jeziora, zamek na skale, dookoła alpejskie szczyty…
 
 


 
Zamek na skale… Blejski Grad…  już sama nazwa rozpala zmysły eksploratora zamkowych wnętrz. Zostawiam moich współtowarzyszy wyprawy nad jeziorem i sama wspinam się na wzgórze, żeby zwiedzić najstarszą warownię Słowenii. A widoki z tarasów zamkowych na okolicę są naprawdę imponujące.
 





 
 
Blejski Grad swoje początki datuje na X wiek, gdy ówczesny cesarz Henryk II podarował ów teren Biskupowi Albuinowi. Obecnie w jego wnętrzach mieści się muzeum regionalne oraz punkty gastronomiczne.
 

 
W końcu zmęczenie daje o sobie znać… Jakby nie patrzeć od ponad 36 godzin jesteśmy na nogach, a jutro kawał góry czeka na zdobycie… zapadamy w głęboki sen…

Dzień 2 – 16.08.2020 r. - Triglavski Park Narodowy

Wstajemy w środku nocy… Szybkie ogarniecie plecaków, jedzenia na drogę… Swoja wędrówkę na najwyższy szczyt Słowenii rozpoczynamy uzbrojeni w czołówki o 4.30 z Doliny Krma. Wczoraj robiliśmy tu rekonesans…
 
Początkowo trasa prowadzi szeroką leśną droga, później zamienia się w wąską kamienistą ścieżkę. Z mojej prawej strony pojawiają się imponujące widoki na góry... skalny mur myślę jak tam się wdrapać? A przecież najwyższy z nich ma raptem 2000 metrów czyli jest dużo niższy od Triglava…
 



 
Już sama nazwa szczytu rozpala zmysły bowiem związana jest z wierzeniami Słoweńców z okresu wczesnego średniowiecza, wg których na szczycie swą siedzibę miał Trzygław pogański Bóg wody, ziemi i podziemi. Zresztą wizerunek szczytu znajduje się na fladze i godle państwowym kraju.
Cały czas podchodzimy wąską ścieżką, nabierając wysokości. W końcu docieramy na płaskowyż co jest wręcz wybawieniem po tak żmudnym podejściu jakie mamy już za sobą. Niestety ten stan nie trwa długo.. zamiast skręcić zgodnie ze znakami od razu na Triglavski dom, gdzie ponoć podejście jest w miarę łagodne, nie wiedzieć czemu (zgodnie w sumie z mapą) idziemy na Konskie Sedlo (2020 m n.p.m.) po rumowisku skalnym... Znajoma, już dawno znikła mi z oczu… znając jej szybkie tempo już dawno jest na szczycie myślę;-)
 




 
W końcu dochodzimy do rozwidlenia szlaków. Do Triglavskiego domu około 1 godzina i 30 minut ciężkiego podejścia w pewnych momentach ubezpieczonego ferratami… Krok po kroku dochodzimy do schroniska.. wędrówka zajmuje nam więcej czasu niż podano na drogowskazie, w zasadzie mnie zajmuje... Upał plus inne problemy zdrowotne... Do Triglavskiego domu dochodzę mocno wyczerpana. Zapada więc decyzja.. nocleg w schronisku i atak szczytowy jutro z samego rana. Pogoda postanowiła mi pomóc w podjęciu tej decyzji bo zaraz po dotarciu do schroniska (2515 m n.p.m.) nadciągnęła burza. Dziś już i tak nie byłoby sensu atakować szczytu
 
 





 
A że w schronisku roi się od Polaków, Czechów, Słoweńców, którzy tak jak i my atak szczytowy przeprowadzą jutro z samego rana, zamiast pójść spać siedzimy i oblewamy sukces koleżanki, której udało się już dzisiaj zdobyć wymarzony szczyt.


Dzień 3 – 17.08.2020 r. - TRIGLAV

Ze schroniska wychodzimy o świcie.. O 4.00 w wieloosobowej sali zaczyna się krzątanina… Ci co wychodzą na szczyt ubierają się w pośpiechu, tak aby jak najkrócej zakłócać sen pozostałych osób. 
 
Czekamy do 6.00 pod schroniskiem, aż pierwsze promyki słońca oświetlą drogę na szczyt. Przyznam, że średnio uśmiechało mi się wspinać po prawie pionowej skale z czołówką. Wschód słońca nad Alpami Julijskimi był niesamowitym przeżyciem, choć dość krótkim… Niebo niespodziewani szybko zasnuło się chmurami, widoków z Triglava raczej nie będzie… mimo wszystko wyruszamy zgodnie z planem.
 


 
 
Odcinek od schroniska na szczyt jest praktycznie na całej długości ubezpieczony, posiada liczne stalowe ułatwienia i klamry, a przede wszystkim via ferratę. Nie mamy uprzęży, może to błąd.. ale teraz już za późno na analizowanie ryzyka. Zakładamy kaski i zaczynamy naszą wspinaczkę… 
 
Pokonujemy liczne zakosy i półki skalne nie oglądając się za siebie. Ekspozycja jest tak duża, że może przyprawić o zawrót głowy..  Szczególnie na odcinku miedzy małym a dużym Triglavem.. pokonuje się ten odcinek granią, gdzie po obu stronach znajdują się przepaście... Sprawy nie ułatwiają metalowe tablice przybite w wielu miejscach na trasie. Mają one upamiętniać osoby, które zmarły w wyniku upadku z Triglava…
 
 



 
W końcu po niecałych dwóch godzinach wspinaczki wysokogórskiej zdobywamy szczyt. Niestety zarówno mały jak i duży Triglav tonie we mgle, wiec widoki nie są zbyt spektakularne.
 

 
 
Wieczorem wszyscy siadamy na tarasie z widokiem na Alpy Julijskie i omawiamy poszczególne etapy trasy, google mówi że szlaki na Triglav mieszczą się w pierwszej dziesiątce najtrudniejszych szlaków w Europie…

Dzień 4 – 18.08.2020 r. – MATAVUN / POSTOJNA / PREDJAMA / LUBLANA

Wstajemy dość wcześnie, plan na dzisiaj mamy dość ambitny… Pomijając misję w postaci poszukiwania magnesu na lodówkę z obrazkiem Triglava, chcemy trochę pozwiedzać. Jutro bowiem czeka na nas ciepły Adriatyk i eksploracja chorwackich miasteczek. Ale to jutro… Dzisiaj trzeba wycisnąć jak najwięcej się da ze Słowenii…
 
Na pierwszy ogień wybieramy, wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, Jaskinie Szkocjańskie. Niestety z uwagi na ochronę jaskini, w większości komór obowiązuje zakaz fotografowania.  
 

 

Od samego początku jaskinia powala swym ogromem… podziemny kanion rzeki Reka… most zawieszony na wysokości 50 metrów, tajemniczość… mroczność… Czuję się chwilami jak na planie filmowym Władcy Pierścieni…
 



Fotografia ze strony: www.park-skocjanske-jame.si

Fotografia ze strony: www.park-skocjanske-jame.si
 
 
Szkocjańskie jaskinie wywarły na nas niesamowite wrażenie, ale zachwyt jaki towarzyszył nam na każdym kroku zwiedzając Jaskinię Postojną pozostanie w pamięci już chyba do końca życia. 

Jaskinia Postojna to 24 kilometrowy labirynt tras, przejść oraz komnat. Jest jednym z wielu przykładów form krasowych, ale bez cienia wątpliwości jednym z najpiękniejszych na świecie. Ogromna liczba i różnorodność form krasowych jest naprawdę rzadko spotykana.










 
Zwiedzanie zaczynamy na peronie elektrycznej kolejki, którą pokonujemy pierwsze dwa kilometry. Dalszą trasę pokonujemy pieszo. Spacer wśród ogromnych stalagmitów i stalaktytów jest niesamowitym przeżyciem.

Zwiedzanie Postojnej to tak jak z dobrym thrillerem.. w miarę upływu czasu napięcie rośnie. Po przejściu kilkunastu komór, na koniec dostajemy prawdziwą perłę... a właściwie brylant, symbol jaskini...
 
 
 


 
W cenie łączonego biletu do jaskini mamy również opłacony wstęp na pobliski zamek. Predjamski Grad to największy zamek jaskiniowy na świecie wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa.

Pierwsze założenie obronne powstało w tym miejscu juz w XII wieku, później na przestrzeni lat, stopniowo przystosowywano wnętrze jaskini do funkcji użytkowych.


 

W XV wieku zamek był siedzibą legendarnego barona-rozbójnika Erazma Lüggera, który niczym Janosik lub Robin Hood, okradał bogatych, a łupy rozdawał biednym.

Kolejni właściciele rozbudowali warownię, która dziś stanowi nie lada atrakcję turystyczną.







 
Nasza podróż po uroczej Słowenii powoli dobiega końca... Na zakończenie dnia jedziemy do stolicy kraju Lublany. Tam pożegnamy naszą towarzyszkę podroży, która wraca do Polski, a my pojedziemy dalej przed siebie...







 
Lublana oferuje turystom wiele atrakcji. Niestety z uwagi na późną porę udało nam się zaledwie pospacerować po starym mieście i wdrapać na wzgórze zamkowe. Dobre i to... zawsze można tu wrócić...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz