niedziela, 14 grudnia 2014

MAROKO – Cesarskie Miasta (09.09 – 15.09.2014)





Dzień 1 – wtorek – 09.09.2014

Położone na północno – zachodnim krańcu Afryki, nad Oceanem Atlantyckim i Morzem Śródziemnym… Maroko… Nazywane ze względu na swoje położenie Bramą Afryki… Dla wielu również porównywane do krainy z Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy…

Maroko jest najstarszym muzułmańskim państwem na świecie, pełnym różnorodności, tradycji, egzotyki. Wystarczy niespełna pięć godzin lotu by poczuć niesamowitą magię tego miejsca…

Stare arabskie przysłowie mówi: „Chwytaj to co zobaczyłeś, a zostaw to co usłyszałeś”… Podczas tej podróży przekonamy się na własnej skórze jak trafne stają się złote myśli Berberów.
Wybieramy się na dwie objazdówki z rzędu: „Cesarskie Miasta” i „Magiczne Południe”, choć jeszcze na etapie przygotowań wielu z naszych znajomych pukało się w czoło… 

Polskimi liniami lotniczymi Enter Air, Boeingiem 737, wylatujemy o 12:00 z lotniska w Pyrzowicach… Początkowo nasz lot zaplanowany był na 8:00 jednak na kilka dni przed podróżą zostaliśmy poinformowani o zmianie godziny wylotu. Trochę ubolewamy bo mieliśmy już zaplanowane popołudnie w Agadirze…

 
Ważne, że lecimy… Odprawa przebiegła dość sprawnie… Spotykamy starego znajomego, z którym dwa lata temu płynęliśmy wzdłuż Nilu. Wygląda na to, że i tym razem będziemy wspólnie znosić trudy podróży wynikające z połączenia dwóch objazdówek… 

Tym razem udaje się nam bez stania w kolejce zrobić zakupy w Baltonie. Susza więc nam nie straszna… Mamy cały czas w pamięci nasz lot do Egiptu, kiedy nie zdążyliśmy nic kupić do picia i do jedzenia…

 dla każdego coś miłego...

Po niecałych pięciu godzinach lądujemy w słonecznym Agadirze. Zegarki cofamy o godzinę… Według lokalnego czasu jest 15:50… Wymieniamy część pieniędzy w kantorze, w razie gdyby później były z tym kłopoty, pamiętając żeby zabrać kwity z wymiany – będą potrzebne w razie gdybyśmy nie wydali wszystkich dirhamów i musieli je wymienić na euro… raczej nie przewiduję takiego rozwoju sytuacji…


Lotnisko w Agadirze...
 
Spod lotniska w Agadirze odbiera nas przedstawiciel biura i rozwozi do hoteli… Objazdówkowicze, czyli my i nam podobni, lądują w Hotelu Omega… daleko do centrum i ponoć do oceanu… Jest 18:00… czyżby z Atlantyku nici?

Dostaliśmy bardzo przytulny pokoik i po szybkim odświeżeniu i lekkiej kolacji, wybieramy się w teren… Trochę na „czuja” kierujemy się w stronę podmuchów wiatru, to znak, że idziemy w dobrym kierunku…

Położony na obrzeżach miasta hotel Omega...
i widok z hotelowego okna...
Okolica nie wygląda na przyjazną… a może to nasza wyobraźnia działa na zwiększonych obrotach… Przed wyjazdem sporo naczytaliśmy się o krążących kieszonkowcach, dilerach itp… Nawet podczas tego spaceru małżonek został kilka razy zaczepiony pytającym: „Haszysz?” Pewnie co poniektórzy mieliby tu raj… Jednak należy pamiętać, że wśród sprzedających narkotyki są również podstawieni policjanci, a kary za posiadanie prochów w Maroku są bardzo dotkliwe…

W końcu docieramy na miejsce… Nasz pierwszy Ocean… Nie było aż tak daleko, około dwóch kilometrów, choć do ścisłego centrum Agadiru jest jeszcze spory kawałek drogi… My dzisiaj poprzestaniemy na zamoczeniu nóg… Trzeba jeszcze wrócić… A jutro z samego rana zaczynamy nasz pierwszy objazd po cesarskich miastach Maroka…

Robimy kilka pamiątkowych zdjęć ze słynnym agadirskim wzgórzem, na którym ułożono z kamieni napis w języku arabskim: Bóg, Ojczyzna, Król. W nocy napis jest podświetlony i robi faktycznie niesamowite wrażenie… 

Słynne wzgórze agadirskie...

Kupujemy po drodze napoje na jutrzejszy dzień: woda 4 MAD (2 zł), cola 8 MAD (4 zł) i kierujemy się w stronę hotelu.

Jutro egzotyczny Marrakesz…

 

Dzień 2 – środa – 10.09.2014

Pobudka 6:00…

Pakujemy bagaże uważnie sprawdzając czy przypadkiem czegoś nie zapomnieliśmy…

Około 7:00 schodzimy na śniadanie. Zasada jest jedna i bardzo prosta… Kto przyjdzie pierwszy ma szansę na coś lepszego do jedzenia… choćby takie jajka… reszta musi się zadowolić tym co jest…

Z Agadiru wyjeżdżamy o 8:00. Ekipa… trochę geriatryczna… młodych jak na lekarstwo… ale kto wie, może się rozkręci…

Zanim wjedziemy na autostradę prowadzącą do Marrakeszu, zatrzymujemy się na poboczu, żeby sfotografować słynne kozy wchodzące na drzewa arganowe… Drzewa te rosną tylko w Maroku, a z ich owoców pozyskuje się najsłynniejszy na świecie olej arganowy… Jak widać nie tylko ludzie upodobali sobie te owoce… 




Droga przez góry Atlasu Wysokiego jest niezwykle malownicza. W końcu wyszło słońce i marokańska ziemia nabrała czerwonej barwy…

 





O godzinie 12:00 wjeżdżamy do Marrakeszu…

Marrakesz, na którego horyzoncie widać majestatyczne szczyty Atlasu Wysokiego, nazywany również Czerwonym Miastem lub Bramą Południa, jest głównym ośrodkiem turystycznym Maroka. Tu spotykają się zupełnie odmienne kultury: Berberów z dalekich prowincji i odwiedzających licznie to miasto turystów. Najlepiej to zderzenie widać na głównym placu miasta Dżama al-Fana, tam nasze kroki skierujemy pod wieczór, kiedy na placu roi się od połykaczy ognia, zaklinaczy węży czy opowiadaczy przeróżnych historyjek… 

Zakwaterowaliśmy się w Hotelu Alkabir. Pokoje z widokiem na ulicę, można chłonąć ten wszechobecny rozgardiasz i gwar. Plusem hotelu jest darmowe Wi-Fi, ale za to brakuje w pokojach gniazdek. Jest jedno w pokoju, drugie w łazience, więc mając do naładowania dwa telefony i dwa aparaty trzeba zacząć wybierać… a i umiejscowione są pod sufitem, co dodatkowo utrudnia sprawę…


ciekawe umiejscowienie gniazdek... pod sufitem...
 
O 14:00 wyruszamy na podbój miasta. 

Pierwsze kroki kierujemy w stronę południowej części medyny (czyli starówki), gdzie znajdują się najważniejsze zabytki w tym rejonie czyli Grobowce Sadytów oraz Pałac Al-Badi.

Przechodzimy przez okazałą bramę Bab ar-Rub i klucząc wąskimi korytarzami dochodzimy do Grobowców Sadytów.




 
Ta znana nekropolia istniała już w czasach Almohadów i Marynidów (rody władców). Dopiero kiedy po Sadytach nastali Alawici (z tego rodu wywodzi się również rządzący obecnie król Mohamed VI), zaprzestano tu chowania władców.

Grobowce Sadytów




Nekropolia zajmuje niewielki obszar w cieniu wielkich palm i murów. Najstarszy grób pochodzi z 1557 roku. Łącznie w tak zwanych kubbach pochowano 66 członków rodzin możnowładców, a w centralnej części ogrodu w jednolitych grobach wyłożonych płytkami spoczywa ponad sto osób. Najważniejszy grób należy do słynnego władcy sadyckiego Ahamda al Mansura.






Przechodzimy pod Pałac de la Bahia, który uchodzi za najbardziej reprezentacyjną rezydencję w mieście. Nawet jego nazwa w tłumaczeniu oznacza „wspaniały”.  Po drodze mijamy kilka kramów...
 



 


Pałac powstał w drugiej połowie XIX wieku na polecenie Sidiego Musy – wielkiego wezyra, który początkowo był niewolnikiem.

Centralnym miejscem Pałacu jest wielki dziedziniec z bujną roślinnością, wkoło niego znajdują się okazałe apartamenty… Musiało być ich dużo bowiem syn Sułtana Bu Ahmad miał aż 4 żony (tyle na ile pozwala Islam), 24 konkubiny i niezliczoną liczbę dzieci…





Pałac wraz ze śmiercią Bu Ahmada został splądrowany przez służbę, nawet kamienie szlachetne wydłubywano ze ścian… Członków rodziny Wezyra skazano na wygnanie…

Przechodzimy przez okazałe suki w stronę Placu Ben Youssef, gdzie znajduje się kilka obiektów wartych zobaczenia…

Główne suki czyli targowiska położone są bezpośrednio na północ od Placu Dżami al-Fana (fr.Jemaa el-Fna). Zgubić się tu bardzo łatwo… 





Na suku można kupić prawie wszystko, od zalewających świat produktów made in china po wykonane ręcznie cenne pamiątki: ceramikę, produkty skórzane, meble, srebro… jest w czym wybierać…




 

Handlarze bez problemu zgadują naszą narodowość… Podobno wobec Polaków oraz innych turystów z Europy Wschodniej są mniej natarczywi niż wobec na przykład takich Japończyków czy Niemców… Wiadomo, zasobność portfela ma znaczenie…





Niewątpliwą ciekawostką jest fakt, że jeszcze na początku XX wieku w medynie Marrakeszu odbywał się handel niewolnikami… Większość z nich to byli porwani mieszkańcy „czarnej” Afryki, których prowadzono na piechotę przez tereny pustynne. Była to swego rodzaju selekcja – zostali najsilniejsi, za których płacono krocie… Przykładowo dzieci można było kupić za 5 funtów, ale urodziwą kobitkę grubo ponad 100. To nie były chlubne czasy dla Maroka…
 
Medyna w Marrakeszu – największa w krajach Maghrebu, została w 1985 roku wpisana na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

Klucząc pomiędzy wąskimi ścieżkami, dochodzimy do meczetu Ibn Jusufa – największej świątyni w obrębie medyny oraz medresy Ibn Jusufa (Ben Youssef). Jest to szkoła koraniczna zaliczana do jednej z najpiękniejszych w kraju. Wzniesiono ją w XIV wieku na polecenie sułtana Abu al-Hasana.


 
Centralnym punktem medresy jest dziedziniec otoczony czterema wysokimi ścianami. Ponieważ w islamie obowiązuje ikonoklazm czyli zakaz przedstawiania postaci, każdy fragment tych ścian został pokryty motywami roślinnymi razem z wykaligrafowanymi wersetami Koranu.



Pośrodku dziedzińca znajduje się niewielki prostokątny basen służący do ablucji czyli obmywania, a naprzeciwko wejścia znajduje się przejście do sali modlitewnej.


 
Z medresy podążamy w kierunku zielarni berberyjskiej.. Na powitanie każdy z nas zostaje poczęstowany mocną słodką herbatą z listkami mięty, świetnie gasi pragnienie… W Maroku panuje przesąd, według którego jeśli ktoś zostanie na początku swojej podróży powitany słodką miętową herbatą to jego cała podróż będzie na pewno udana. Nie mamy wątpliwości, że mogłoby być inaczej…

Korzystając z okazji robimy zakupy kosmetyczne… mydło arganowe, olejek na wszelakiego typu bóle, osławione czarne mydło, a do popicia herbatkę miętową… Tym samym zamykamy temat drobnych upominków dla rodziny… A że od kilku dni coś mnie strzyka między łopatkami (wiadomo lata lecą) to pozwalam sobie na masaż za 20 MAD (10 zł). Pomogło…



 Zanim zaczniemy wtapiać się w tłum postanawiamy podejść pod najwspanialszy jak piszą w przewodniku minaret Maroka – Kutubija. W blasku zachodzącego słońca budowla faktycznie robi wrażenie.

Ponoć jeden z najwspanialszych minaretów Maroka - Kotubija
Nazwa Kutubija oznacza „sprzedawców książek” ponieważ w dawnych czasach na placu przed meczetem handlowano właśnie książkami. Na szczycie kopuły minaretu znajdują się trzy miedziane kule… Według jednej z legend kule te ufundowała żona jednego z sułtanów w ramach pokuty za złamanie postu w czasie ramadanu…


Resztę wieczoru spędzamy na słynnym Jema El Fna…

Jemaa el-Fna w blasku zachodzącego słońca...
 
 

 
Dym z grilla, wszechobecna lokalna muzyka… To miejsce jedyne w swoim rodzaju… Najsłynniejszy plac miejski na świecie…

Nie ma tu żadnych zabytków, ale i tak miejsce to przyciąga turystów jak magnes. Wieczorem trudno o kawałek wolnego miejsca… Ludzi przyciągają osławieni zaklinacze węży, opowiadacze baśni i innych historyjek, magicy, kuglarze, akrobaci… czego tu nie ma! 



Jemma el-Fna obserwowany z jednego z okolicznych tarasów...
 
Plac zaczyna tętnić życiem po zmroku. Nie wiadomo skąd nagle wyjeżdżają na plac ogromne garkuchnie z wszelakiego rodzaju lokalnymi potrawami. Oprócz ślimaków, kebabów, można tu także zjeść tradycyjny tadżin…. Rozsiadamy się przy jednej z takich garkuchni i zamawiamy dwa tadżiny (100 MAD/2 szt)… Potrawa ta gotowana jest powoli, na małym ogniu i w specjalnym naczyniu z gliny… W końcu się doczekaliśmy… Pilnując, żeby jeść prawą ręką, bo lewa według muzułmanów jest nieczysta, maczamy chlebki w przepysznym sosie…

Ten gwar na placu Jama el Fna jest cudowny… trzeba jednak uważać z robieniem zdjęć czy kręceniem filmów. Miejscowi, jak już się zgodzą na zdjęcie, żądają sowitej zapłaty, dlatego świetnym rozwiązaniem jest fotografowanie placu z  tarasu jednej z okolicznych restauracji. Wystarczy zamówić coś do picia, niekoniecznie trzeba jeść… Widok rewelacyjny, ale o miejsce przy balustradzie niezwykle trudno… nam się udało…




Według jednej z hipotez nazwę placu należy tłumaczyć jako „plac bez meczetu” choć w okolicy znajduje się kilka z nich. Inna z nazw tłumaczy nazwę jako „zgromadzenie umarłych” bowiem jeszcze w XIX wieku plac służył jako miejsce publicznych egzekucji. Ścinano tu głowy przestępcom i nabijano na pale prezentując zgromadzonej publice. W roku 2001 wpisano plac na listę UNESCO.

W tej wszechobecnej atmosferze beztroski i zabawy przeraża tylko jedna rzecz… małpki w zbyt mocno zaciśniętych wokół szyi łańcuchach, ubrane w brudne pieluchy by nie przyozdobić turystów swoimi odchodami, nierzadko ubrane w dziecięce ubranka… smutny to widok, zwłaszcza dla nas bo wiemy, że przynajmniej  połowa takich małpek poddanych tresurze ginie z ręki tresera bo są zbyt oporne w nauce… A niczego nieświadomi turyści robią sobie zdjęcia z małpką na ramieniu, bo to takie fajne i znajomi na fejsie będą zazdrościć… My omijamy tych pseudo-treserów szerokim łukiem i męczeniu zwierząt mówimy zdecydowane NIE!



Zrobiło się dość późno, nie wiadomo kiedy minął ten czas tyle tu atrakcji… Pora wracać do hotelu… tyle, że tu nie ma nazw ulic… Wiemy, że mamy wrócić ulicą Mohammeda V czyli jedną z głównych i po 40 minutach będzie skręt w uliczkę z naszym hotelem… 

Jak to mamy w zwyczaju… trochę pobłądziliśmy. Standardem na marokańskich ulicach w większych miastach jest sygnalizacja świetlna tylko dla kierowców… Pieszy musi wiec zgadywać czy jest zielone czy czerwone światło… choć nawet na pasach to kierowcy mają pierwszeństwo, tak im się przynajmniej wydaje, a przechodnie muszą przeskakiwać pomiędzy samochodami.

Do hotelu docieramy po północy… Gwar dochodzący z ulicy długo nie pozwala nam zasnąć…



Dzień 3 – 11.09.2014 r. – czwartek

Pobudka 6:00… śniadanie… zbiórka… wyjazd o 8:00…

Jedziemy do Fezu…

Przed nami 500 km jazdy przez malownicze góry Atlasu Średniego. Na miejscu będziemy późnym wieczorem.

Około 14:00 dojeżdżamy do niewielkiej wioski, w której mamy trochę wolnego czasu między innymi na kupienie sobie posiłku. Większość osób zamawia tadżin, reszta z uwagi na zbyt ograniczony czas musi zadowolić się lokalnym chlebem i jogurtem owocowym kupionym na pobliskim straganie.


Afrykański bazarek... czyli hasie, szkło i byle co...


Komu tadżin...?
Parę kilometrów dalej zatrzymujemy się nad sztucznym zbiornikiem. To punk widokowy. Kilka zdjęć i ruszamy dalej…

Punkt widokowy na sztuczne jezioro...
Przed 18:00 dojeżdżamy do miasteczka Ifrane, które zostało założone przez Francuzów. Jego wygląd odbiega od innych miejscowości w regionie, porównywane jest do europejskich kurortów narciarskich. Faktycznie jest tu niezwykle zielono, a i temperatura dużo niższa. Można zapomnieć, że jesteśmy w Afryce.

Miasteczko Ifrane zupełnie odbiega od innych marokańskich miast...

Robimy pamiątkowe zdjęcia pod posągiem kamiennego lwa, pamiętającego czasy ,kiedy to zwierzęta te swobodnie poruszały się po Maroku, kupujemy kilka widokówek i nie spiesząc się zbytnio spacerujemy po Ifrane…

Posąg kamiennego lwa... wizytówka Ifrane...

                                                                                                            i tak nie "dojdą" do Polski...

Do najstarszego miasta w Maroku czyli Fezu (fr. Fes) dojeżdżamy o 19:30. Jest ono porównywane w przewodnikach do naszego Krakowa z uwagi na ogromną liczbę zabytków skupioną na jednym terenie. Jest to też najlepiej zachowane średniowieczne miasto spośród miast w innych krajach muzułmańskich… to przede wszystkim pełna zabytków Medyna wpisana na listę UNESCO.

Fez został założony w 789 roku przez Idrisa I z pierwszej dynastii w dziejach Maroka – Idrysów, kiedy to uznał on, że jego dotychczasowa siedziba w Volubilis przestała spełniać jego oczekiwania.

Nazwa miasta, jak głosi legenda, pochodzi od słowa „fas” czyli „złota siekiera”, którą wydobyli robotnicy wykopujący fundamenty pod zabudowę i miała symbolizować szczęście.

Do dzisiaj Fez cieszy się szacunkiem wśród mieszkańców Maroka nie tyle z uwagi na bogatą historię, ale na wysoki poziom edukacji miejscowych, którzy bardzo często zajmują wysokie stanowiska państwowe. Stąd pochodzi również żona obecnego króla Muhammada VI – Lalla Salma.
Kwaterujemy się w hotelu Nouzha i choć nie należymy do osób wymagających jeżeli chodzi o warunki lokalowe będąc w podróży, to ten hotel radzimy omijać szerokim łukiem…

Skoro cały jutrzejszy dzień spędzimy na zwiedzaniu tego średniowiecznego miasta, dziś wieczorem  postanawiamy wtopić się w tłum i pospacerować po okolicy. Przebieram się w coś stosowniejszego na samotne wyjście w teren i po chwili znajdujemy się na słynnej ulicy Hasana II. Warto nadmienić, że wszystkie większe ulice w Maroku noszą nazwę Muhamada lub Hasana…

Dochodzimy do jedynej w Fezie galerii handlowej Borj Fez, która dla mieszkańców stanowi swego rodzaju atrakcję i zaopatrujemy się w marokańskie ciastka… a co…

Wracamy spacerkiem obserwując barwny tłum. W tej części Fezu nie natkniemy się na wielu turystów… Zobaczymy jak będzie jutro w innych częściach miasta. Co istotne dla nas kobitek… w Fezie czy Marrakeszu turystki, a nawet same Marokanki pozwalają sobie na większą swobodę jeżeli chodzi o strój. Ja niestety ubieram się na długo i po chwili czuje jak tkanina oblepia całe ciało… Noc jest wyjątkowo ciepła…

 

Dzień 4 – 12.09.2014 r. – piątek

Z samego rana wybieramy się na zwiedzanie Fezu. Pomimo, że mamy piątek czyli święto w kalendarzu muzułmańskim, wszystkie atrakcje turystyczne i sklepiki są czynne. Obecny król chce uchodzić za władcę bardziej zeuropeizowanego od swoich poprzedników dlatego postanowił urzędowo wprowadzić dzień wolny w niedzielę.

Nasz hotel znajduje się we współczesnej części miasta Ville Nouvelle zbudowanej przez Francuzów. Nie odbiega ona zatem znacząco od miast europejskich. Mamy tu przestronne place i ulice, a główna ulica Hassana II łączy najważniejsze dzielnice miasta.

Fez różni się od innych marokańskich miast tym, że ma dwie medyny. Nowsza Fas al-Dżadid znajduje się na wschód od naszego hotelu, najstarsza z kolei Fas al.-Bali wpisana została na listę UNESCO.

Zaczynamy zwiedzać od dzielnicy Fas al-Dżadid, w której granicach mieści się rozległy kompleks pałacu królewskiego oraz dawna dzielnica żydowska mellah.

Podjeżdżamy pod Dar al-Machzan czyli pałac królewski, który powstał w XIII wieku. Pomimo długiej historii, budowla jest całkowicie odnowiona i stanowi jedną z najcenniejszych rezydencji królewskich w kraju. Podchodzimy od Place des Alaouites czyli Placu Alawitów, za którym widać reprezentacyjna bramę główną. Niestety Pałac Królewski nie jest udostępniony do zwiedzania nawet dla Marokańczyków, ba… nawet nie wolno fotografować jednej z bocznych bram, którą wjeżdża do pałacu król…

Pałac królewski w Fezie







Spod pałacu podchodzimy spacerkiem do dawnego żydowskiego getta zwanego mallahem. Nazwa ta wiąże się z arabskim „milh” co oznacza „sól” i najprawdopodobniej pochodzi od dawnego zajęcia Żydów czyli solenia głów ściętym przestępcom przed wystawieniem ich na widok publiczny.

Dynastia Marynidów w XIII wieku założyła mallah niedaleko sułtańskiego pałacu, bowiem władcy chcieli mieć blisko siebie dobrych rzemieślników i finansistów.

 

Spacer po dzielnicy żydowskiej...

 

Spacerujemy główną ulicą mallahu Grande Rue des Merinides i dochodzimy nią do XVII wiecznej Synagogi Danan. W środku można z bliska zobaczyć starą Torę oraz zbiór fotografii dotyczących Żydów w Maroku.

Wnętrze starej synagogi w Fezie...

Nieopodal Synagogi znajduje się cmentarz żydowski, na którym znajduje się ponad 12 tysięcy białych nagrobków. Jeden z nich należy do 14 letniej dziewczynki, która spodobała się synowi sułtana… dziewczyna nie chciała przejść na islam ani wychodzić za mąż za synalka… koniec tej historii jest aż nadto oczywisty…

Cmentarz żydowski w Fezie...

Kierujemy się na południe od miasta. Tu na wzgórzu wznosi się twierdza Borj Sud tzw. Bastion Południowy, który jest punktem  widokowym na cała medynę Fas al-Bali.

Bastion Południowy...

Panorama Fezu...


Starą Medynę otaczają mury obronne, a do jej środka prowadzi jedna z 14 bram, które oddzielają poszczególne dzielnice od siebie. W zamierzchłych czasach bramy te były na noc zamykane…

Najpopularniejszą w starym Fezie bramą jest Bab Bou Jeloud pokryta błyszczącymi płytkami… Przechodzimy przez bramę i w jednej chwili cofamy się w czasy średniowiecza.

Bab Bou Jeloud jedna z najważniejszych bram w Fezie...

Medyna to ponad 9 tysięcy krętych uliczek, bez przewodnika, stuprocentowo można się zgubić. Dzielnica przypomina labirynt… Mijamy setki małych sklepików, jadłodajni, przeróżnych warsztatów… Fezką Medynę upodobali sobie przeróżni artyści… Zespół U2 nagrał w tych krętych uliczkach swój teledysk do piosenki „Magnificent”.

Medyna w Fezie...




Zaglądamy również do opuszczonego domu jednego z wyżej postawionych urzedników, swego czasu musiało to być bardzo reprezentacyjne miejsce... Na chwilę obecną jest wystawione na sprzedaż...

Może ktoś się skusi na zakup...
Jeden lokator już jest...
Przemierzając obok przeróżnych warsztatów docieramy  do Place er-Rsif. To niewielki placyk w środku medyny z niewielkim meczetem…
  
 

Odwiedzamy warsztat tkacki, sklep z dywanami, rzemieślników tworzących przedmioty z brązu… wszystko ręczna robota, nie jakieś tam made in china… 

Przechodzimy obok Zawiji Mulaja Indrisa II czyli mauzoleum. Jest ono zamknięte dla nie-muzułmanów, ale zdarza się, że drzwi są otwarte i wówczas można przynajmniej zajrzeć do środka. My mieliśmy pecha, ale brama wejściowa w kolorze złotym pośród szarych murów i brudu, wygląda bardzo okazale. Mauzoleum to ponoć jeden z najbardziej czczonych obiektów w Fezie…

 Złota brama mauzoleum wśród krętych ścieżek Medyny...

a obok mauzoleum handelek kwitnie...
Fez dla wielu kojarzy się z garbarniami tak licznie umieszczanymi w katalogach biur podróży. Wchodzimy do jednej z takich garbarni… Na powitanie każdy przybysz otrzymuje listki mięty dla zabicia przykrego zapachu jaki towarzyszy obrabianiu skór. Ja z moim super węchem dałam radę wytrzymać bez mięty pod nosem więc nie ma co przesadzać z tym odorem… nie różnił się on dla mnie od zapachów na typowym targu arabskim…

 Droga do garbarni skór...

Garbarnia w Fezie...
Skóra wyprawiana jest przy użyciu zwierzęcych ekskrementów, dlatego garbarnia  znajduje się na obrzeżach medyny, żeby nie utrudniać  życia mieszkańcom. Ta w której my się znajdujemy, dodatkowo znajduje się nad rzeką Fez dzięki czemu rzemieślnicy mają bezpośredni dostęp do wody niezbędnej do moczenia skór.

wbrew pozorom to praca w bardzo ciężkich warunkach...


Będąc w garbarni koniecznie trzeba wejść na taras widokowy, z którego rozpościera się widok na cały kompleks oraz dachy domów w Medynie. Nad nimi góruje potężny meczet Karawijjin ,który jest największą budowlą sakralną w Fezie i jeden z najważniejszych meczetów w świecie muzułmańskim.


 
Kompleks wokół meczetu Karawijjin...
 Po zwiedzaniu starego miasta i póżnym obiedzie czas wolny… hulaj dusza ile wlezie… Przechadzamy się po naszej dzielnicy w poszukiwaniu marokańskich specjałów… Wracamy do hotelu późno w nocy z marokańskim piwem (i choć nie było łatwo kupić to nie polecam taka ohyda), tutejszymi sokami, ciastkami i chipsami… do piwa of course… Po drodze opychamy się opuncjami kupionymi za 1 MAD/szt. od ulicznego sprzedawcy.

:-)

Pozostaje mieć nadzieję, że się nie pochorujemy od tych specjałów...



Dzień 5 – 13.09.2014 r. – sobota

O 8:00 wyjeżdżamy w kierunku magicznej Cassablanki…

Po drodze kilka przystanków: Volubiliss, Meknes, Rabat… Dwa ostatnie miasta razem z Marrakeszem i Fezem zaliczane są do tzw. „cesarskich miast”, choć w Maroku jak wiemy nigdy cesarzy nie było… właściwie dlaczego nie nazwali ich sułtańskimi miastami…?

Wykrakałam... zaczęły się u mnie problemy żołądkowe... i to w tak intensywnym dniu zwiedzania... może jakoś to będzie... 

Volubillis, to tu na wysokim wzgórzu znajduje się kompleks starożytnych ruin pamiętających czasy rzymskie. W 1997 roku miejsce to zostało wpisane na listę UNESCO. 
Upał daje się we znaki, nie ma tu kawałka cienia… dobrze, że jest stosunkowo wcześnie… niestety zaczynam powłóczyć nogami i robię się biała jak przysłowiowa ściana... całego Volubiliss nie dam rady zwiedzić... wracam do autobusu... 

Volubiliss ruiny starożytnego miasta...

 
Volubiliss za czasów swej świetności, zajmowało powierzchnię 40 hektarów, a do czasów obecnych archeolodzy odkryli  mniej niż połowę. Większość najcenniejszych zabytków jakie odnaleziono, znajduje się w Rabacie...


O kolejnej „cesarskiej” miejscowości na naszej liście czyli Meknes mówi się, że jest najskromniejsza z wszystkich pozostałych. Rozkwit miasta nastąpił za panowania legendarnego władcy Mulaja Ismailia w XVII wieku, który za cel obrał sobie zrobienie z Meknesu stolicy…

Mulaj Ismail dał się zapamiętać nie tylko jako wielki władca, ale także jako tyran. Podobno przez kilkadziesiąt lat zamordowała 30 tysięcy ludzi, a na początku swojego panowania zrobił w Fezie wystawę z 400 ściętych głów należących do wodzów zbuntowanych plemion. Przy tym całym okrucieństwie był również niezwykle kochliwy. W jego haremie znajdowało się 500 kobiet, a liczbę dzieci ustalono na 888… Po jego śmierci stolicę Maroka przeniesiono do Marrakeszu.

Meknes składa się z dwóch części zajmujących wzgórze po obu stronach rzeki Bu Firan. Na zachodnim brzegu znajduje się medyna wpisana na listę UNESCO, a z drugiej współczesny Meknes, który powstał w czasach francuskiego protektoratu. Na południe od medyny znajdują się resztki cesarskiego miasta Mulaja Ismailia. Podążamy za przewodnikiem by podziwiać zespół pałaców, stajni i innych obiektów otoczonych wysokimi murami.

Meknes


 
Podchodzimy do mauzoleum samego Mulaja Ismailia jednego z niewielu obiektów tego typu dostępnych dla niemuzulmanów. Miejsce stało się celem pielgrzymek dla Marokańczyków.

 Mauzoleum Mulaja Ismailia

widoczne z tyłu zegary są darem Króla Francji zamiast ręki córki:-)
Na terenie kompleksu znajduje się sala modłów z mihrabem, w którego zdobieniach dostrzec można cztery kolory odpowiadające czterem cesarskim miastom Maroka:  zielony (Meknes), niebieski (Fez), czerwony (Marrakesz) i żółty (Rabat).

bogato zdobiony mihrab w sali modłów

                                                         Dziedziniec mauzoleum, po lewej zegar słoneczny

Podchodzimy pod tzw. Huri as-Suwani czyli wielki zespół magazynów i spichlerzy. Mury mają tu 4 metry grubości i niewielkie okienka dzięki czemu utrzymywała się w nich niska temperatura niezbędna do przechowywania artykułów żywnościowych.

 Huri as-Suwani czyli wielki zespół magazynów i spichlerzy


Podążając dalej na południe mijamy resztki sułtańskich stajni. Ponoć armia sułtana liczyła 12 tysięcy koni…

pozostałości po sułtańskich stajniach...


Za najpiękniejszą bramę w całym Maroku uznaje się znajdującą się w Meknes Bab el-Mansour. Porównuje się ją do paryskiego Łuku Triumfalnego z uwagi na wspaniałe rzeźbienia i kolorystykę. W bramie bardzo często odbywają się wystawy sztuki… Przysiadamy w jej cieniu i obserwujemy barwny tłum wolno poruszający się w tym skwarze… 

Bab el-Mansour najpiękniejsza brama w całym Maroku...
 




Jedziemy do stolicy…

Rabat to ponoć jedno z najbardziej przyjaznych miast w kraju. Idąc główną ulicą całego miasta Mohammeda V dochodzimy do Pałacu Królewskiego. Z uwagi na fakt, że mieszka w nim głowa państwa, Pałac nie jest udostępniony dla zwiedzających. Można jedynie podejść pod bramę wejściową i z bezpiecznej odległości zrobić zdjęcie.

Pałac Królewski w Rabacie...

Bezpieczna odległość na jaką można podejść do głównej bramy Pałacu...

Kolejną atrakcją Rabatu jest z pewnością wieża Hasana, która uchodzi za jeden z symboli marokańskiej stolicy i jest widoczna niemal ze wszystkich miejsc w Rabacie. Znajduje się ona na tym samym placu co ruiny meczetu Hasana.

wieża Hassana w Rabacie...


 
Początkowo minaret miał mieć wysokość 80 m, nigdy jednak nie udało się zrealizować tego zamierzenia. Poprzestano na 44 metrach wysokości. Mimo to obiekt z uwagi na piękne kamienne ornamenty sprawia imponujące wrażenie.

Mauzoleum Muhammada V, czyli kolejny zabytek Rabatu, to budowla współczesna. Do jego wykończenia zatrudniono około 400 robotników, a sam grobowiec wykonano z białego onyksu sprowadzonego z Pakistanu… ważny gość…Grobowiec można podziwiać z galerii widokowej, bowiem główne pomieszczenie nie jest udostępniane zwiedzającym.

 Mauzoleum Muhammada V

Grobowiec można oglądać z galerii widokowej...
 
Nie możemy wyjechać z Rabatu dopóki nie zobaczymy dwóch najważniejszych atrakcji turystycznych tego miasta: cytadeli i mauzoleum Szella znajdujących się w południowej części miasta. Miejsce to rozwinęło się za panowania Rzymian, którzy założyli tu miasto Sala Colonia. Ostatni osadnicy opuścili miejscowi w 1154 roku. Sto lat później marynidzki kalif wybrał to miejsce na pochowek dla swojej zmarłej zony, sam zresztą też został tu pochowany… 

Szella

Na wejściu komitet powitalny...
Teraz możemy przechadzać się wśród ruin dawnego miasta, może nie tak cennych jak te w Volubilis, jednak równie urokliwych.

Ruiny Nekropolii Szella






Ostatnim punktem zwiedzania dzisiejszego dnia jest Kazba al-Udaja położona na wysokim brzegu nad rzeką Bu Ratrak. Została ona wzniesiona przez sułtana Jakuba al-Mansura w 1195 roku. Spacerując główną ulicą z niewielkimi sklepikami i galeriami, dochodzimy do platformy widokowej spełniającej niegdyś rolę platformy sygnałowej. Powstała w celu zwiększenia kontroli nad ujściem rzeki do oceanu. Teraz służy okolicznym mieszkańcom jako miejsce schadzek... 

Kazba al-Udaja w Rabacie
widok z Kazby na wieżę Hassana
Kilka tygodni temu Kazba posłużyła jako plan zdjęciowy do najnowszej części Mission Imposible… Panie od razu zaczęły się rozglądać za potencjalnym kandydatem na Toma Cruisa… 

z Kazby rozciąga się rewelacyjny widok na Atlantyk...
po całym dniu męczarni, wieczorem nastąpiła znaczna poprawa...


takie widoki zachęcają do chwili zadumy...
Do Casablanki przyjeżdżamy późnym wieczorem… Jest 21:00… Kwaterujemy się w hotelu Le Zenith… w slangu młodzieżowym… jest wypas… Tyle, że w hotelu właśnie odbywa się marokańskie wesele… i o ile jest to dla nas Europejczyków bardzo ciekawe przeżycie, móc podglądnąć taką uroczystość choćby zza kotary, to dzisiaj po tak intensywnym dniu, wszyscy marzą o poduszce… 

W nocy niestety musieliśmy zmienić pokój na położony po drugiej stronie hotelu… nie dało się wytrzymać na dłuższą metę wesela arabskiego… jak się później okazało nie byliśmy w tym pomyśle osamotnieni…




Dzień 6 – 14.09.2014 r. – niedziela

Dzisiaj wyruszamy na podbój Casablanki… Sprawy żołądkowe zostały uporządkowane… za to zrobiłam się popularna w całej ekipie…

Nazwę Casablanka można przetłumaczyć jako „biały dom” i faktycznie fasady większości budynków znajdujących się w centrum są koloru białego. Nam, zwykłym turystom, Casablanka kojarzy się ze słynnym filmem z Humphreyem Bogartem, choć żadna ze scen tego filmu nie była kręcona w tym miejscu…

Autokar zatrzymał się na placu Mohammeda V… też mi nowość… Spacerując główną arterią miasta podziwiamy śnieżnobiałą architekturę  w stylu kolonialnym.

Centrum Casablanki

 


Casablanka jest czwartym pod względem wielkości miastem na kontynencie afrykańskim, a zarazem największym w Maroku. Bardziej przypomina metropolię europejską niż afrykańską, a to dzięki Francuzom, którzy centrum tzw. Casy zaprojektowali na wzór Marsylii.




Szybki rozwój Casablanki przyciąga Marokańczyków z całego kraju z nadzieją na lepsze życie… Jednak nie wszyscy mają tu lekko. Miasto to ze wszystkich stron otaczają osiedla slumsów, przykryte blaszanymi dachami. Turystom nie pokazuje się tych miejsc…

Najważniejszym zabytkiem w Casablance przyciągającym turystów z całego świata jest meczet Hasana II. 

Meczet Hasana II w Casablance

wnętrza meczetu...

Przez  bardzo wiele lat miastu zarzucano brak wyraźnego symbolu, który byłby rozpoznawalny na całym świecie i utożsamiany tylko z tym miastem. Tak wiec Król Hasan II w 1986 roku nakazał rozpoczęcie budowy ogromnej świątyni. Już sama lokalizacja może zachwycić – meczet położono między lądem a oceanem częściowo na sztucznej wyspie… Zamysłem króla było aby wierni modlący się w meczecie znaleźli się na styku trzech żywiołów: ziemi, wody i powietrza. Udało się to zrealizować w stu procentach. W niektórych miejscach świątyni tuż pod przeszkloną podłogą widać fale uderzające o kamienie, a sam dach meczetu jest rozsuwany…

Minaret meczetu w Casablance ma 210 metrów wysokości i jest najwyższą religijną budowlą na świecie… Z jego szczytu, po zmroku, wysyłana jest wiązka laserowa w kierunku Mekki… potrafią się chłopaki bawić…




Meczet zbudowano częściowo na sztucznej wyspie

Najważniejsze jednak jest to że ta monumentalna budowla, jako jedna z nielicznych w Maroku została udostępniona również dla nie muzułmanów… Wystarczą dłuższe gacie, zakryte ramiona i buciory w worku zamiast na nogach i możemy swobodnie spacerować po tym gigantycznym obiekcie…

Uduchowieni wizytą w meczecie udajemy się w kierunku bardziej rozrywkowej części Casablanki. Ajn Diab - nadmorska dzielnica jest miejscem gdzie „warto bywać” jak mówią okoliczni mieszkańcy. Przechadzamy się reprezentacyjnym bulwarem Boulevard de la Corniche wśród luksusowych restauracji, klubów i najnowszych marek samochodów. Czas zrobić sobie przerwę na popołudniową kawę…

Boulevard de la Corniche - reprezentacyjny deptak
Plaża w Casablance
Po godzinnym odpoczynku jedziemy dalej w stronę Al-Dżadidy (fr. El-Jadida). Droga prowadzi wzdłuż pustego, całkowicie dzikiego fragmentu wybrzeża… puste plaże… wysokie skały… bajka…

Al-Dżadida charakteryzuje się przepiękną starówką z grubymi murami obronnymi z czasów portugalskich i przepiękną plażą niezbyt obleganą przez turystów… Miejscowość ta wpisana jest na Listę UNESCO.

Sama nazwa Al-Dżadida oznacza „nowa” ponieważ miejscowość nazwano dopiero w XIX wieku kiedy przybyli tu arabscy i żydowscy osiedleńcy, po uprzednim opuszczeniu miejscowości przez Portugalczyków. Wcześniej miasteczko nosiło nazwę Mazagan…

Al-Dżadida - portugalska mieścina

Najważniejszym zabytkiem Al-Dżadidy jest portugalska cytadela otoczona potężnymi fortyfikacjami, która dziś pełni rolę starówki.

Przechodzimy wysoką bramą, która stanowi zarazem główne wejście do cytadeli i dreptając główną ulicą mijamy co rusz ciekawe budowle… z lewej kościół z XVII wieku – pamiątka po Portugalczykach, w którym teraz mieści się ośrodek kultury… kawałek dalej… meczet pełniący kiedyś rolę latarni morskiej… Mijamy sklepy z pamiątkami… moje oko już wypatrzyło coś wartościowego… ale później będzie czas na targi… Dochodzimy do słynnej Cysterny Portugalskiej… 



Cysterna w Al-Dżadidzie - czyli zbiornik na wodę ulokowany w budynku
Cysterna jest niczym innym jak zbiornikiem na wodę ulokowanym w budynku. Przechowywano tu wodę na potrzeby mieszkańców, zwłaszcza podczas oblężeń. Samo miejsce jest niezwykle nastrojowe… 25 kolumn przytrzymuje sklepienie, a w środkowej części znajduje się studnia czy też otwór przez który zbierano w sposób naturalny deszczówkę.

Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że Cysterna została odkryta zupełnie przypadkiem w 1916 roku, kiedy to jeden z mieszkańców chcąc powiększyć nieco swój sklep wybił dziurę w ścianie… To się zdziwił… Największą sławę Cysterna zyskała w 1952 roku kiedy to słynny Orson Welles nakręcił w niej główne sceny filmu „Otello”.
 
Wychodząc z Cytadeli kierujemy się na w lewo, gzie znajduje się wejście na mury obronne. Rozpościera się z nich wspaniały widok na port, wnętrze Cytadeli i Atlantyk. Ponoć nakręcono tu kilka scen słynnego serialu „Gra o Tron”. Jakie to Maroko filmowe…

Fortyfikacje w Al-Dżadidzie






 Przechadzamy się po murach nie spiesząc się zbytnio… W pamięci mam jednak zapisane, że muszę zarezerwować trochę czasu na targowanie u okolicznych handlarzy pamiątek…

Zanim dojedziemy do Safi na nocleg, zatrzymujemy się w niewielkiej miejscowości Walidija. 

Marokański kurort - miejscowość Walidija

Ten nadmorski kurort służy tubylcom jako miejsce rekreacji i wypoczynku. Kto był zapobiegliwy i zabrał ze sobą strój kąpielowy i ręcznik, mógł skorzystać z kąpieli w Atlantyku. Nam pozostało przysiąść na piasku i obserwować jak potężne fale rozbijają się o skały…

Walidija co warto również podkreślić to największy marokański producent ostryg. Roczną produkcję tego afrodyzjaku szacuje się na 200 ton. Już idąc drogą na plażę natrafić można na przydrożnych poławiaczy, którzy na miejscu oferują spożycie tego gatunku małży…

Ostryg można spróbować prosto w oceanu...


Wieczorem dojeżdżamy do Asfi (fr. Safi), które jest dużym portem i ośrodkiem przetwórstwa rybnego. 

Zamek Morski w Safi
Jednak Safi słynie przede wszystkim z przepięknej ceramiki. Zatrzymujemy się przy targu, gdzie możemy zaopatrzyć się w miejscowe produkty. My niestety nie możemy kupić nic „tłukącego” bo przed nami kolejna objazdówka, a bagażowi nie obchodzą się zbyt delikatnie z torbami…

Safi - lokalny targ z ceramiką

Całe miasto otoczone jest pięknymi portugalskimi fortyfikacjami, aż żal, że nie zdążymy im się przyjrzeć z bliska…

Dojeżdżamy do Hotelu Golden Tulip. Jest już dość późno… Kolacja... krótka nasiadówka na korytarzu ze znajomymi i spanko… Jutro kolejny, bogaty w atrakcje dzień…




Dzień 7 – 15.09.2014 r. – poniedziałek

Po śniadaniu jedziemy w kierunku As-Sawiry (fr. Essaouira), która jeśli chodzi o moją opinią jest najbardziej klimatyczną i urokliwą miejscowością z tych, które do tej pory widziałam w Maroku…

Essaouira - najbardziej urokliwa miejscowość w całym Maroku
Essauoira otoczona jest murami obronnymi obecnie chroniącymi przed silnym wiatrem
Przejście z portu do centrum miejscowości
Plaża w Essaouirze
Walka o żarcie...

                                                                                                                                       nasi tu są...
                                                                              
Essaouira była niegdyś bardzo popularna wśród hippisów, choć i teraz pełno tu luzaków z dredami i obłędem w oczach... Sam Hendrix w latach 60 XX wieku dawał tu uliczne koncerty. Oczywiście medyna Essaouiry została wpisana na Listę UNESCO…

Spacerujemy po porcie, starając się nie oddychać pełną piersią… podziwiamy niewielkie niebieskie kutry rybackie, które idealnie wkomponowały się w krajobraz…

Niebieskie kutry rybackie to wizytówka tego miejsca

ktoś to musi naprawiać...
Medyna otoczona jest murami obronnymi, które choć zbudowane w celach militarnych, dzisiaj chronią mieszkańców przed ostrymi podmuchami wiatrów. A poza tym są niezwykle fotogeniczne…

Medyna otoczona jest murami obronnymi


Samą medynę w Essaouirze zaprojektował Francuz więc jej charakter jest zupełnie inny od tych, które już zwiedziliśmy. Tu nie sposób się zgubić, nie ma tylu ślepych uliczek i zakrętów jak choćby w Marrakeszu czy Fezie… Handlarze co stoisko oferują wyroby z drewna tui, to charakterystyczne rzemiosło dla  tego miejsca.

Medyna w Essaouirze

 w wąskich uliczkach handel kwitnie

Viagra na wszystko...

Tym razem paróweczki do kompletu...


Dochodzimy do sklepu ze srebrem, wyroby z tego metalu są również specjalnością mieszkańców. Niestety zabili nas cenami, chętnych nie było… Udajemy się ponownie do portu w poszukiwaniu lokalnych przysmaków do spróbowania…



Poszło dość sprawnie… Sardynki, dorsz z grilla i inne cuda rybne szybko zniknęły w naszych żołądkach. „Do kotleta” przygrywa stado rozwrzeszczanych i wszędobylskich mew…

Zanim zawitamy w Agadirze i tym samym zakończymy pierwszą objazdówkę, zatrzymujemy się po drodze w jednej z tzw. kooperatyw. Tu panie rozłupują słynne orzeszki arganowe i przetwarzają na olej tak rozchwytywany na świecie. Oczywiście kooperatywy są pokazówką dla turystów, wiadomo przecież że w dzisiejszych czasach nikt nie wykonuje tej pracy ręcznie tylko przy pomocy maszyn… 
Niestety ceny tutaj są trzykrotnie wyższe niż w zielarni w Marrakeszu, więc Ci co już kupili olej kiwali tylko z niedowierzaniem głowami, a ci co nie kupili, a będą jeszcze tydzień wypoczywać w Agadirze zaczęli nas zagadywać o możliwość ewentualnego zakupu. Będziemy za kilka dni w tej samej zielarni w Marrakeszu więc możemy kupić. Zbieram zamówienia i kasę, a co najważniejsze ustalam sposób odbioru oleju w przeddzień wylotów, bo nie uśmiecha mi się płacić za nadbagaż…

Kooperatywa "arganowa"
to bolało...
Wydawać by się mogło, że to koniec naszych przygód w dniu dzisiejszym… niespodziewanie na drodze pojawia się stado wielbłądów… chyba z dwieście… Ku uciesze rozbawionych urlopowiczów, kierowca zatrzymał się na poboczu… wszyscy wybiegli z autokaru…






Do Agadiru wjeżdżamy około 18:00. Ponieważ pierwszego dnia nie zdążyliśmy wjechać na słynne wzgórze (236 m n.p.m) teraz realizujemy ten punkt programu… Na szczycie znajdują się ruiny kazby, jedynej która przetrwała trzęsienie ziemi z 1960 roku. Poniżej na stoku wzgórza ułożony jest z kamieni napis po arabsku „Bóg, król, naród”, który wieczorem jest podświetlany… W samej kazbie nie pozostało wiele do oglądania. Zachowały się mury obwodowe oraz łuk obwodowy. Ale wato tu wjechać, panorama Agadiru z tego miejsca jest rewelacyjna…

Panorama Agadiru
 
Kazba na słynnym agadirskim wzgórzu
Co ciekawe Agadir zupełnie nie przypomina innych miast marokańskich… To moloch turystyczny zbudowany stosunkowo niedawno. W 1960 roku miasto nawiedziło potężne trzęsienie ziemi, które obróciło w „piach” całą dotychczasową architekturę. Zginęło wówczas 18 tysięcy ludzi… Marokańczycy nie poddali się jednak i postanowili w miejscu dawnego miasta wybudować nowoczesne obiekty turystyczne. Zamiast tajemniczych zakamarków medyny, możemy teraz przechadzać się przestronnymi alejami…

Dojeżdżamy do hotelu Omega, tego samego co na początku imprezy… Wieczorem po kolacji obowiązkowy spacer w kierunku centrum Agadiru. Tym samym kończymy pierwszy rozdział naszej podróży po Maroku… 

Objazd po „Cesarskich Miastach” to podróż po niesamowitych miejscach, niezwykle zróżnicowanych architektonicznie jak i społecznie. Fez, Meknes, jakże odmienna Casablanka i Rabat, egzotyczny Marrakesz… Będzie co wspominać…

Teoretycznie od jutra zaczynamy naszą kolejną przygodę… Magiczne Południe Maroka… Czas się przygotować… Saharo… nadciągamy…


Ciąg dalszy naszych marokańskich przygód w zakładce „Magiczne Południe”



1 komentarz:

  1. Bajka bajka bajka :):);) no i w końcu doczekałam zdjęć z wakacji:) Ala

    OdpowiedzUsuń