środa, 23 września 2015

JORDANIA - Oblicza Bliskiego Wschodu (23.06 - 30.06.2015)





Dzień 1 - wtorek - 23.06.2015

Petra… magiczna… tajemnicza… zaliczana do siedmiu „nowych cudów świata”. Było oczywiste, że jako „niedoszły” archeolog, wychowany na filmach o Indianie Jonesie, moje nogi będą musiały zawędrować prędzej czy później do Jordanii.

Ale Jordania to nie tylko Petra, to wspaniałe krajobrazy, jedna z najpiękniejszych pustyń świata Wadi Rum, wspaniałe zamki krzyżowców czy miejsca znane ze Starego Testamentu…

Nauczeni doświadczeniem po ostatniej podróży do Egiptu, kiedy to z uwagi na natłok turystów, nie udało nam się kupić nic do jedzenia i picia, stawiamy się na lotnisku na 3 godziny przed wylotem. Taka ta podróż trochę dziwna… Musimy dolecieć do Sharm el-Sheikh, żeby przejechać cały Synaj do Taby, gdzie przekroczymy przejście graniczne z Izraelem, a stamtąd dopiero z Jordanią. Cóż… czartery do Egiptu są dużo tańsze… Mam nadzieję, że wszelkie niedogodności związane z dojazdem do Jordanii zrekompensują nam wspaniałe krajobrazy.

Stres odpuszcza dopiero na lotnisku… Po drodze zaczął nam dziwnie rzęzić samochód, więc z obawy że nie dojedziemy, zaczęłam snuć  czarne scenariusze… Odprawa idzie dość sprawnie dzięki czemu do odlotu zostały nam ponad 2 godziny.

Punktualnie o 5:00 startujemy polskimi liniami EnterAir (ENT2131). Dzięki uśmiechom małżonka do blondyneczki przydzielającej miejsca, zajmujemy bardzo wygodne siedzenia z przodu samolotu, tak żeby wschodzące słońce nie przeszkadzało nam w podziwianiu z góry naszego globu.

Po czterech godzinach lotu wita nas upalny Egipt. Temperatura 32 stopnie… o dziewiątej rano… to duży przeskok zważywszy, że wylatywaliśmy w strugach deszczu i przy temperaturze 10 stopni. Czerwiec… hmm…

Na lotnisku w Egipcie prosimy o tzw. Synai Only. To bezpłatna wiza, która umożliwia podróżowanie przez azjatycką część tego kraju. Po drugiej stronie Morza Czerwonego ta przyjemność kosztuje 25$ od osoby.

Odbieramy bagaże i rozglądamy się w poszukiwaniu naszego przewodnika.

O 10:00 jesteśmy już zameldowani w hotelu Coral Hills Resort. Tak jak przypuszczaliśmy… do morza daleko… niby jeżdżą jakieś busiki hotelowe, ale po ostatnim pozostał tylko wspomnień czar... Póki co korzystamy, niestety, z hotelowego basenu słuchając ogłupiającej muzyki i obserwując bawiącą się rosyjską gawiedź… długo tak się nie da…robię się nerwowa przy kolejnym muzycznym hicie… Po dwóch godzinach, mimo upału, idziemy w teren w poszukiwaniu marketu z napojami i morza…

Tymczasowy postój w drodze do Jordanii - Sharm el-Sheikh

Na horyzoncie Morze Czerwone...

Zadupie, zadupie, zadupie… Jeden wielki ośrodek hotelowy… Po odprawieniu z kwitkiem kilkudziesięciu taksówkarzy i kilkanaście hoteli dalej, docieramy do Turist Market, gdzie uzupełniamy zapasy wody i coli. Pół godziny później docieramy nad morze… Wejście na plaże przez restaurację - w przeliczeniu 40 zł na osobę… za godzinę… odpuścimy… być może są gdzieś bezpłatne wejścia na plażę publiczną jednak w tym upale nie zdecydowaliśmy się szukać dalej. Na wpół żywi wracamy do hotelu i do kolacji okupujemy leżak… w cieniu… 

Jedyna atrakcja okolicy... hotelowy basen...

i obserwacja ptaków...

Zasypiamy w tempie ekspresowym… nawet rozbawieni Rosjanie nie są w stanie przebić naszego zmęczenia… Jutro już będziemy daleko… 




Dzień 2 – Środa – 24.06.2015

6:30 pobudka…

7:00 śniadanie…

7:30 wyjazd…

Grupa 22 osobowa… kameralnie…zaczynamy naszą jordańską przygodę…

Do przejechania mamy prawie cały Synaj, aż do Taby… tam przejdziemy przez granicę z Izraelem. W Eljacie ma na nas czekać autobus, który przewiezie nas pod granicę izraelsko-jordańską.

Po drodze uiszczamy obowiązkową opłatę (300$/os) za opłaty wstępu, bagażowych i koszty związane ze sprawnym przekraczaniem granic. W portfelu lżej… mniej do pilnowania… Na pierwszym check poincie, zaraz przy wyjeździe z Sharm spędzamy ponad godzinę… Samochód przed nami nie miał wszystkich wymaganych papierów… jak tak dalej pójdzie to szybko się w Jordanii nie znajdziemy. W końcu ruszyło… Podróżujemy wschodnią stroną półwyspu, wzdłuż wybrzeża Morza Czerwonego… Po drugiej stronie Arabia Saudyjska…

Postój na stacji benzynowej
Droga prowadzi wybrzeżem Morza Czerwonego

Przed granicą egipsko-izraelską pierwsza kontrola. Wchodzi policja turystyczna do autobusu i sprawdza nasze wizy wjazdowe. Kilkanaście metrów dalej granica… przechodzimy dość sprawnie. Egipcjanie są strasznie wyluzowani… piszczy… nie szkodzi… przechodzić… dalej… jalla…, jalla…
Po przejściu na piechotę około trzystu metrów przez tzw pas ziemi niczyjej gdzie stacjonują wojska ONZ, wita nas Izrael… teraz będzie tylko gorzej…

Stres nas zżera, nastraszeni przez znajomych, ale i też przez samego przewodnika, staramy się zachować powagę. Żydzi mają to do siebie, że jak ktoś im się „nie spodoba” to mogą go nie przepuścić. Staramy się odpowiadać konkretnie i krótko na zadane przez celniczkę pytania… przechodzimy dalej… Niestety torba mojego małżonka wydała się celnikom zbyt podejrzana i zaliczyliśmy pierwszą naszą drobiazgową kontrolę całego bagażu. Na nieszczęście razem z czajnikiem turystycznym zabraliśmy ze sobą trochę cukru… chyba nie muszę pisać jakie wywołał poruszenie… dobra lekcja przed kolejnymi wyjazdami…
Welcome to Israel…
 
W Eliacie czeka na nas autokar, który przewozi nas przez centrum miasta do granicy z Jordanią. Cała podróż to niecałe 20 km. 

Jeszcze Izrael...
Nareszcie...
O 14:30 wykończeni całą przeprawą wchodzimy (dosłownie) do Jordanii… Jesteśmy w Akabie… I znów arabski chaos… nareszcie… Temperatura 38 stopni w cieniu, ponoć nie za ciepło… Niestety przyjechaliśmy do Jordanii w czasie, w którym aktualnie trwa ramadan… Głupio tak jeść i pić jak inni patrzą… musimy to robić w miarę dyskretnie…

Kwaterujemy się w hotelu RAED w samym centrum Akaby tłumnie odwiedzanej przez nurków z całego świata, z uwagi na znajdujące się tu przepiękne rafy koralowe. Akaba leży nad zatoką, która jest jedną z dwóch odnóg Morza Czerwonego, znajduje się tu jedyny port morski w całej Jordanii. Ten krótki kawałek wybrzeża – zaledwie 25 kilometrów, Jordania uzyskała od Arabii Saudyjskiej oddając w zamian część terenów pustynnych.
Akaba...


Akaba...


Bierzemy szybki prysznic bowiem o 16:00 spod hotelu ma nas odebrać przewodnik… Jedziemy zwiedzać jedną z najpiękniejszych pustyń na świecie – Wadi Rum. Przyjemność ta jest dodatkowo płatna – 40$/os.

Wadi Rum lub Wadi Ramm jak kto woli, obszar wpisany na listę UNESCO, to niesamowity fragment Pustyni Arabskiej, na którym z piaszczystych dolin wyrastają olbrzymie skalne ostańce i kolorowe wydmy. Przez wiele stuleci była to ziemia Beduinów. Teraz, aby uchronić ten krajobrazowy zabytek przed zniszczeniem, utworzono tu rezerwat, na którym obowiązują bardzo rygorystyczne zasady poruszania się. Naszą drogę przez Wadi Rum pokonamy samochodami terenowymi…

W drodze do Wadi Rum

Kierowca naszej terenówki...
Już z tzw. Visitors Center czyli punktu skąd rozpoczyna się podróż po tej fascynującej pustyni, można dostrzec ogromne skały nazywane Siedmioma Filarami Mądrości. Tworzą one jakby siedem ogromnych kolumn i znajdują się na północnym krańcu Dżabal Um-Ishrin (1753 m n.p.m)

Siedem Filarów Mądrości... o przepraszam... osiem:-)
Miejsce, z którego rozpoczyna się wędrówkę po pustyni

Po kilku kilometrach, trochę wytrzęsieni, docieramy do pierwszego punktu zwiedzania zwanego Źródłem Lawrence`a. W załomie skały Dżabal Ramm (1754 m n.p.m.) znajduje się ujście wody… Naszą uwagę przyciąga jednak puszczony samopas wielbłąd… niestety niezbyt towarzyski…

Miejsce nazywane Źródłem Lawrenca
Niezbyt towarzyski...
 
Po przejechaniu kilku kilometrów docieramy do kanionu Kazali czyli wąskiej szczeliny w skale, gdzie na ścianach możemy dostrzec inskrypcje z czasów Nabatejczyków.




skalne malowidła


Za południowym krańcem masywu Dżabal Um-Ishrin znajduje się największa na terenie rezerwatu strefa czerwonych wydm. Co prawda to nie marokański Erg Chabbi ale i tak robi wrażenie… szczególnie spacer na sam szczyt takiej wydmy… 



Zafascynowani grą świateł obserwujemy zachodzące słońce.






Do hotelu wracamy po dwudziestej. Jordańczycy po sytej kolacji w rodzinnym gronie, tłumnie wylegli na ulicę… Idziemy zatem w miasto w poszukiwaniu nowych przygód. Zaopatrzeni w narodową walutę (1 JOD to ok. 1,50 $) kluczymy uliczkami w poszukiwaniu targu. Fort Mameluków, o którym piszą w przewodniku postanowiliśmy zwiedzić za kilka dni, dzisiaj i tak już zapewne jest zamknięty.

Do hotelu wracamy późno w nocy… 


Dzień 3 – Czwartek – 25.06.2015

Z Akaby wyjeżdżamy dopiero o 9:00. Może to i dobrze… Po wczorajszych nocnych wojażach, odrobina snu więcej dobrze nam zrobi. Zaopatrzeni w stroje kąpielowe, ręczniki i buty do wody, przemierzamy kolejne kilometry w kierunku Ammanu. Dzisiejsze popołudnie mamy zamiar spędzić nad Morzem Martwym aby sprawdzić na własnej skórze dobroczynne działanie tej solanki.
 
Krajobraz pustynny
Uwaga wielbłąd!
właśnie...
pewnie się od stada odłączył...

Morze Martwe...

Zanim jednak dotrzemy nad morze, przemierzamy kolejne kilometry Doliną Araba do Betanii nad rzeką Jordan. Miejsce to dzięki przeprowadzonym badaniom archeologicznym oficjalnie uznano, i to przez kilka różnych kościołów chrześcijańskich, za centrum pielgrzymkowe, w którym św. Jan udzielił chrztu Jezusowi.

Zwiedzanie zaczynamy od Visitors Center, otrzymujemy specjalne przepustki, które umożliwiają zwiedzanie. Znajdujemy się bowiem w strefie przygranicznej więc bez takiego specjalnego pozwolenia nie moglibyśmy się swobodnie poruszać. A że trwa ramadan to swoje musieliśmy odstać zanim łaskawie wydano nam zezwolenia… O tej porze, zmęczeni upałem tubylcy, zapadają zazwyczaj w drzemkę… 

Miejsce chrztu Chrystusa uznane przez kilka różnych kościołów chrześcijańskich


Po przejechaniu kilkuset metrów zatrzymujemy się przy Wzgórzu Eliasza (Dżabal Mar Elias), gdzie odkryto ruiny kilku kościołów. Ponoć z tego miejsca Prorok Eliasz miał na ognistym rydwanie odjechać do nieba. Biblistyki co prawda nie uprawiam, ale jakby nie patrzeć jest to ciekawa historia.
Dalszą drogę pokonujemy pieszo… Upał okropny… bez nakrycia głowy i kremów z wysokimi filtrami nie polecam tej wyprawy… 

Z tego miejsca Eljasz odleciał na swoim ognistym rydwanie...


Docieramy do drewnianego pomostu umożliwiającego zejście do Jordanu… Większość turystów zanurza, a to rękę, a to nogę, jakby odrobina wody miała sprawiać cuda… nikt jednak nie zastanawia się nad czystością tej rzeki… a warto się jej przyjrzeć… 

Zejście do Jordanu...
Izrael na wyciągnięcie ręki...

Poczekam... wszyscy się "zamaczają"...
Granicę między Izraelem a Jordanią wyznacza lina przecinająca rzekę na pół. Obserwujemy zafascynowani jak po drugiej stronie rzeki udzielany jest sakrament chrztu. Generalnie do Izraela można się przedostać bez problemu… Jordan nie jest głęboki… jednak z kulą w głowie świata się nie zawojuje…



Po południu docieramy nad Morze Martwe… Niewiele jest miejsc czy to w Jordanii czy w Izraelu, gdzie można bezpiecznie skorzystać z morskiej kąpieli. Poza wyznaczonymi miejscami taka przyjemność kończy się w najlepszym wypadku mandatem, w najgorszym… na zawsze… Zdarzyło się już kilkakrotnie jak pod nieświadomymi zagrożenia turystami odrywały się kawałki podłoża (toż to sama sól), delikwent wpadał w szczelinę, z której nie było ucieczki.

zejście na plażę...

Morze Martwe (a właściwie jezioro) to najbardziej zasolony akwen wodny na świecie, który znajduje się w najniższej depresji świata – 410 m p.p.m. Zawartość soli sięga w nim 36%, co powoduje, że nie ma w nim żadnej formy życia, a gęsta woda wypycha człowieka na powierzchnię. Sprawdzimy i ocenimy wkrótce sami… Ja twardo stoję na stanowisku, że moje szanowne cztery litery na pewno pójdą na dno…

Na miejsce docieramy około 14:30. Słońce praży niemiłosiernie. Raptem 40 stopni, a zazwyczaj dochodzi do 50…więc nie ma co narzekać…

a jednak... wypycha...


Jeszcze kilkanaście tysięcy lat temu Morze Martwe stanowiło wraz z oddalonym o 140 km Jeziorem Tyberiadzkim jeden wielki akwen. W ostatnim czasie proces zanikania morza bardzo przyspieszył… według pesymistycznych prognoz do 2050 r. Morze Martwe może przestać istnieć…

Ze wszystkich sił staram się zanurzyć, ale zasolenie jest tak duże, że wypycha mnie na wierzch… A jednak działa… wszystkim niedowierzającym pragnę zakomunikować, że bez względu na ilość kilogramów jakie nosicie na sobie, z pewnością i Was morze pokona… 





Uważając by solanka nie dostała się do oczu, wchłaniamy wszystkie mikroelementy znajdujące się w wodzie.

Około 17:00 ruszamy dalej… Po drodze robimy krótki postój w sklepie z kosmetykami z morza Martwego. Tym sposobem temat drobnych prezentów dla rodziny i znajomych mamy zamknięty.

Około 19:00 wjeżdżamy do Ammanu… Temperatura spadła do dwudziestu stopni… ale to rzadkość… możemy czuć się wybrańcami…

Amman
Amman

Amman to wręcz arabska metropolia, w której mieszka ponad połowa ludzi całego kraju. Miasto to pełne jest ogromnych bloków mieszkalnych, centrów handlowych, klubów, restauracji. Niestety oprócz kilku budowli z okresu rzymskiego, które będziemy zwiedzać jutro, w Ammanie nie ma. Medyny, Stare Miasta czy bazary tak dobrze nam znane z innych arabskich krajów tu nie istnieją…

Meldujemy się w hotelu Farah i po kolacji wybraliśmy się samotnie na zwiedzanie stolicy… 

Obładowani siatkami, w których znalazły się owoce, herbata i słynna kawa jordańska Bin Alamed, wracamy w dobrych nastrojach. O dziwo temperatura w nocy wynosi raptem 16 stopni…




Dzień 4 – Piątek – 26.06.2015

O 8:00 wyjeżdżamy do Ajlun (Adżlun) gdzie mamy zamiar zwiedzić wznoszący się na wzgórzu (1250 m n.p.m) zamek Kalat ar-Rabad. Twierdza, położona w tak strategicznym miejscu, powstała z rozkazu samego Saladyna. Można stąd było bez problemu strzec szlaków handlowych pomiędzy Damaszkiem, Jerozolimą, Mekką i Kairem.

Zamek Ajlun







Zamek miał również za zadanie chronić mieszkańców przed atakami Krzyżowców. Wraz z upadkiem Królestwa Jerozolimskiego i wyrzuceniem Krzyżowców z Bliskiego Wschodu znaczenie militarne warowni zmalało… utworzono tu arsenał i magazyn żywności… Po wielu latach zamek został po części zrekonstruowany i udostępniony turystom do zwiedzania.






Wchodzimy na taras widokowy, z którego rozciąga się panorama na pobliskie wzgórza, Dolinę Jordanu czy oddaloną Palestynę…

Następnie podjeżdżamy do miejscowości Jerash (Dżarasz lub dawniej Geraza), gdzie rozciągają się ruiny największego rzymskiego miasta na Bliskim Wschodzie. Zachowało się tutaj najwięcej budowli z czasów Imperium Romanum. Ponoć nawet w samej Palmyrze w Syrii nie było takiej ilości świątyń, teatrów i kolumn, a te co przetrwały są przecież sukcesywnie niszczone przez IS.

Jerash - Brama Południowa - wejście do miasta
Łuk Triumfalny na cześć Hadriana
 
 

W Gerazie pustki… Zazwyczaj o tej porze roku roi się od turystów, ale teraz z uwagi na ostatnie wydarzenia w krajach sąsiednich, Jordania kuleje turystycznie…

Miasto, według jednych źródeł, założył Aleksander II Macedoński w IV w p.n.e., a według innych – Król Egiptu Ptolemeusz II Filadelfia w II w p.n.e. lub król monarchii seleucydów Antioch IV Epifantes. Stąd miasto przez wielu nazywane było wówczas Antiochią. Kiedy w 63 r. p.n.e. Pompejusz wyparł władców żydowskich urzędujących w Antiochii, powstał związek dziesięciu miast zwany Dekapolis. Od tego momentu rozpoczyna się rozkwit miasta. Najazd perski z 614 r. i późniejsze trzęsienie ziemi całkowicie zniszczyły miasto. Ruiny zostały odkryte dopiero w 1806 r. przez niemieckiego podróżnika. Znajdowały się one pod warstwą piasku, dzięki któremu zachowały się w tak dobrym stanie.  





Zwiedzanie Gerazy rozpoczynamy spod ogromnego łuku triumfalnego wybudowanego w 129 r. ku czci Cesarza Hadriana. Łuk wzniesiono w bliskim sąsiedztwie hipodromu, którego używano do wyścigów rydwanów. Zasiadamy na trybunie i obserwujemy pasące się konie…
Wolnym krokiem pochodzimy pod Bramę Południową, która jest wejściem do miasta. Tuż za bramą znajduje się duży plac otoczony kolumnami z III w.

Niemożliwe... a jednak...


Obecni lokatorzy miasta...
Mijamy katedrę, będącą częścią świątyni Dionizosa, kościół św. Teodora i docieramy do Nimfeum czyli fontanny poświęconej nimfom.


Jerash - Nimfeum


Najważniejszym obiektem w Gerazie była świątynia Artemidy  - patronki miasta. Trzeba tylko pokonać monumentalne schody by po chwili znaleźć się na dziedzińcu.

Obok świątyni biegnie ścieżka, którą docieramy do ruin trzech kościołów: św. Kosmy i Damiana, św. Jana Chrzciciela i św. Jerzego. Zachowały się w nich w bardzo dobrym stanie mozaiki podłogowe.
Zanim opuścimy Dżerasz, koniecznie musimy odwiedzić teatr południowy z I w. Mógł on w czasach swej świetności pomieścić pięć tysięcy osób. Wspinamy się po stromych schodach na samą górę i podziwiamy całe miasto z wysokości. W dole przygrywa kapela kobziarzy…





Wracamy do Ammanu… najsłynniejszym zabytkiem miasta jest teatr rzymski dawnego miasta Filadelfia. I tym razem warto wspiąć się na sam szczyt, widoki zrekompensują wysiłek.






W cenie wstępu do teatru jest również zwiedzanie znajdującego się obok Muzeum Tradycji Ludowej. Oglądamy stroje regionalne i sprzęty z dawnego życia mieszkańców oraz wiele innych przedmiotów wyrabianych przez Beduinów.

Muzeum Tradycji Ludowej

Na wzgórzu Dżabal al.-Qala`at  znajdują się ruiny potężnej cytadeli – stolicy plemienia Amonitów. Idąc wybrukowaną ścieżką mijamy pozostałości murów z dawnych czasów. Najważniejszym zabytkiem, a zarazem najstarszym jest Świątynia Herkulesa. Po drugiej stronie znajdują się pozostałości kościoła bizantyjskiego z VI w.


Amman - pozostałości Cytadeli
Znakiem rozpoznawczym stolicy jest potężna flaga Jordanii...

Teatr rzymski w Ammanie - widok z Cytadeli


Z Cytadeli rozciąga się wspaniała panorama na cały Amman. Nasz jordański przewodnik Hamid pokazuje nam w oddali meczet krola Abd Allaha, do którego planujemy się udać samotnie przed kolacją. Spacer po cytadeli to też świetna okazja dla wielu uczestników wycieczki, aby pomęczyć trochę naszą „osobistą ochronę” i zrobić sobie wspólne zdjęcia. Mohammed nasz ochroniarz z policji turystycznej, który podróżuje z nami od samego początku, nie stawia oporu… nawet odpowiednią postawę od razu przyjął… W Jordanii grupy powyżej czterech osób nie mogą podróżować bez opieki policji turystycznej…




Na terenie Cytadeli znajduje się Narodowe Muzeum Archeologiczne, umieszczono w nim przeróżne przedmioty z epoki prehistorycznej czyli 5 tysięcy lat p.n.e. aż do czasów islamizacji czyli VII – X w.

Narodowe Muzeum Archeologiczne




W Ammanie znajduje się sklep bezcłowy, takie lotniskowe Dutty Free, gdzie można zakupić wszelkiego typu alkohol i papierosy. Hamid już rano zaczął prosić kilka osób o zakup papierosów – wiadomo trzeba tam pokazać paszport, dlatego postanowiliśmy spełnić jego prośbę.

Do hotelu wracamy o 17:00. Postanawiamy wykorzystać resztę dnia na samodzielne zwiedzanie Ammanu. Naszym głównym celem jest jedyny otwarty dla niemuzułmanów w Ammanie (choć różnie z tym bywa) meczet Króla Abd Allaha.

Łapiemy taksówkę i za 5 JOD kierowca podwozi nas pod sam meczet. Za kolejnego piątaka ma na nas zaczekać i zawieźć do centrum.

Meczet pokryty jest błękitną kopułą co wyróżnia go na tle szarych budynków, ale obecnie kopuła jest remontowana… Lekko onieśmieleni szukamy jakiejś żywej istoty, która pozwoliłaby nam na wejście. Nie chcemy tak wchodzić „z buta”, w dalszym ciągu nie mamy pewności czy możemy tu przebywać…


Meczet Króla Abd Allaha
 






Po chwili pojawia się dwóch chętnych do niesienia turystycznej pomocy. Początkowo na pytanie czy możemy zwiedzić meczet pada odpowiedź że zamknięte, ale po chwili rozmowy panowie zdecydowali się nas na chwilę wpuścić. Tym samym osiągnęliśmy swój mały sukces ponieważ nawet nasz polski przewodnik zapierał się, że nas nie wpuszczą…

Po powrocie do hotelu dochodzą do nas smutne wieści z Tunezji… dziś jakiś szaleniec zastrzelił na plaży w Sous około czterdziestu osób…

Dzień 5 – sobota – 27.06.2015

O 7:30 wyjeżdżamy w kierunku Madaby. Zanim jednak zwiedzimy miasteczko, skręcamy w kierunku słynnej góry Nebo popularnego celu wszystkich pielgrzymek. Z góry tej biblijny Mojżesz przed śmiercią miał zobaczyć Ziemię Obiecaną. Wyprowadził on swój lud z niewoli egipskiej i przed czterdzieści lat błądził po pustyni.

Góra Nebo


Góra Nebo wznosi się na wysokość 802 m n.p.m., a z jej wzgórza można oglądać panoramę Doliny Jordanu, Morza Martwego czy Palestyny. 

Z góry Nebo roztacza się panorama całej okolicy
widoczność niestety marna...
Tuż za główną bramą wzniesiono posąg przedstawiający twarz Mojżesza. Kawałek dalej rozłożony został duży namiot, w którym umieszczono resztki bazyliki bizantyjskiej z VI w odkryte podczas prac archeologicznych. Nieopodal znajduje się również zrekonstruowany kościół, jednak w chwili obecnej jest zamknięty dla zwiedzających.

 Posąg i pomnik ku pamięci Mojżesza
 

Pozostałości po kościele biznatyjskim

 
Z góry Nebo udajemy się do Madaby, która zasłynęła dzięki odkrytym mozaikom z czasów bizantyjskich. Z Visitors Centre skręcamy w główną ulicę handlową miasta King Talar i mijając handlarzy docieramy do kościoła św. Jerzego. 

Madaba - główna ulica miasta

Słynna mozaika mapy Bliskiego Wschodu pochodzi z bizantyjskiej świątyni wzniesionej w V wieku. Pierwotnie składała się z 2 milionów elementów i zajmowała obszar 6 metrów szerokości i 25 metrów długości… niezłe puzzle. Zachowany fragment mapy obejmuje obszar od Libanu na północy do delty nilu na południu.

 
Madaba - Kościół św. Jerzego

Madaba - słynna mapa Bliskiego Wschodu
W odległości 12 km od Madaby znajduje się Twierdza Macheront (Mukawir) Na szczycie pustynnego wzgórza na wschód od Morza Martwego znajdują się ruiny rezydencji Heroda Wielkiego. 


Mukawir - twierdza Heroda Wielkiego



Forteca została wzniesiona około 90 r. p.n.e.  Czterdzieści lat później została rozbudowana przez Heroda jako forteca nadzorująca wschodnie rubieże królestwa. Po jego śmierci przeszła we władanie jego syna Heroda Antypasa. To właśnie w tym okresie w twierdzy został ponoć ścięty Jan Chrzciciel… W 66 roku kontrolę nad fortecą przejęli Żydzi, jednak nie na długo. Rzymianie usypali specjalną rampę z kamieni, by dostać się na wzgórze. Żydzi skapitulowali, a fortecę zrównano z ziemią.

Mukawir - ruiny twierdzy na wzgórzu


Samo podejście nie jest męczące jednak niesamowity upał sprawia, że spacer ten daje się niektórym mocno we znaki. Z samej willi zostały niewielkie pozostałości, ale widok jaki się rozciąga ze wzgórza wart jest zachodu.


Kolejnym punktem programu jest miejscowość Karak. Na szczycie wzgórza znajduje się jeden z najlepiej zachowany na Bliskim Wschodzie, zamek Krzyżowców. 

widoczki w drodze do Karak...



Ponoć ufortyfikowana osada istniała w tym miejscu już od tysięcy lat. Według Starego Testamentu w miejscu tym bronił się król Moabu przed Królestwem Izraelskim i Edomitami. Udało mu się powstrzymać to oblężenie co upamiętniono na słynnej steli przechowywanej w paryskim Luwrze. Krzyżowcy około 1142 r. rozpoczęli budowę okazałej fortecy Crac de Moabit czyli Al.-Karak.

Zamek Krzyżowców Al-Karak




Al.-Karak był wielokrotnie oblegany przez siły muzułmańskie. W XII w. zamku bronił cieszący się sławą barbarzyńcy Renald z Chatillon. Zrzucał on swoich więźniów z murów zakładając im na głowę drewniane skrzynki, żeby biedacy za szybko nie umarli… Był wrogiem wszelkich układów z muzułmanami. Po śmierci Renalda, Saladyn zarządził ponowne oblężenie zamku – tym razem ośmiomiesięczne oblężenie zakończyło się sukcesem Salladyna. Krzyżowcy już nigdy nie odzyskali zamku. W państwie Mameluków Al.-Karak pełnił funkcję stolicy. Pod koniec XIX wieku w mieście doszło do krwawego pogromu chrześcijan, a Ci którym udało się uciec – osiedlili się w Madabie.

 





Przechodzimy przez drewniany most i wchodzimy na teren zamku. Imponujące ruiny… Mijamy koszary, kuchnię , pomieszczenie dla wojska. Wchodzimy na rozległy dziedziniec, z którego podziwiamy widoki. Na końcu dziedzińca stoi donżon wzniesiony w 1264 r. przez mameluckiego sułtana Barbarossa.

 





W drodze powrotnej w centrum miasta przy pomniku Salladyna, nasz autobus zostaje zablokowany przez inny pojazd… kierowcy „ani widu ani słychu”… Generalnie wśród kierowców panuje opinia, że tylko ten jest dobrym kierowcą, który potrafi swobodnie poruszać się po Karaku. Tu celowo samochody blokują drogę innym , każdy ma każdego w głębokim poważaniu… a ile się natrąbią…
Po godzinie zgubiony kierowca odjeżdża z mandatem 200 dinarów (ok. 1000 zł), a my możemy dalej kontynuować naszą podróż w stronę Petry…

w drodze do Petry...








Około 20:00 meldujemy się w hotelu Edom, praktycznie przy samym wejściu do skalnego miasta… Po kolacji zwiedzamy okolicę… Miasto jakieś wymarłe… zaczepiają nas jedynie okoliczne psy. Bez chwili wahania wchodzimy do pierwszego lepszego sklepiku i kupujemy kilka puszek szynki… przynajmniej tyle możemy zrobić… 




Jutro wyczekiwana Petra…,

Królestwo Nabatejczyków…,

z wrażenia nie zasnę…




Dzień 6 – niedziela – 28.06.2015

Petra…

Obiekt zaliczany do siedmiu nowych cudów świata…

Wstajemy wcześnie rano, pakujemy bagaże, i po siódmej zbieramy się pod wejściem do hotelu. Zależy nam na zwiedzaniu bez tłumu turystów i w miarę o nie najcieplejszej porze dnia…

Wejście do skalnego miasta znajduje się nieopodal naszego hotelu, dlatego podchodzimy do głównej bramy na piechotę… odprowadzają nas lokalne czworonogi… pewnie wczoraj poszła fama, że Ci z Polski nieźle karmią…

Smak pozostał...
 
Sławne „Różowe miasto” wpisane zostało na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Kolorowe piaskowce… ogromne urwiska… wąwozy… ogromne skały… wykute w skałach świątynie…

Petra - wejście do skalnego miasta

Obowiązkowy handel...
 
Petra została założona przez pustynne plemię Nabatejczyków czyli ludzi z Półwyspu Arabskiego. I choć miejscowi Beduini przechwalają się, że pochodzą w prostej linii od Nabatejczyków to nie należy im wierzyć. Zanim w Petrze osiedlili się Nabatejczycy w miejscu tym już od wczesnego paleolitu zamieszkiwali myśliwi, koczownicy i różnego typu zbieracze. Dzięki badaniom archeologicznym odkryto, że stałe osiedla zakładano tu w okresie neolitu czyli ok. 9000 p.n.e. Pierwsze wzmianki o zamieszkujących Petrę Nabatejczykach pochodzą z IV w. p.n.e., jednak zakłada się że byli oni tam już od co najmniej dwóch wieków. Sto lat później rola miasta znacznie wzrosła ponieważ dzięki świetnej lokalizacji na skrzyżowaniu szlaków handlowych z Arabii Saudyjskiej do Syrii oraz z Indii do Egiptu, Petra stała się ważnym węzłem handlowym w okolicy. Nabatejczycy osiągali zyski zarówno z zaopatrywania karawan w wodę, ale także z nakładanych na kupców różnych opłat.

Rozkwit miasta datuje się na I w p.n.e. kiedy zaczęła słabnąć monarchia Seleucydów. Oddziały Nabatejczyków, walcząc z państwami żydowskimi, zajęli znaczną część Półwyspu Arabskiego.
Większość najwspanialszych grobowców w Petrze powstało właśnie w I w. p.n.e. W późniejszym okresie – po soborze nicejskim w 325 roku, wraz z upowszechnieniem się chrześcijaństwa miasto stało się siedzibą biskupów, a wiele grobowców pozamieniano na kościoły…W średniowieczu, w okresie wypraw krzyżowych, Petra była zajęta przez krzyżowców, którzy wybudowali na jej terenie dwie cytadele. Miasto zdobyte następnie przez wojska Saladyna zostało w dużym stopniu zniszczone… zaczęło popadać w ruinę… Do upadku Petry przyczyniły się również kataklizmy naturalne czyli trzęsienia ziemi nawiedzające ten obszar.  Szczególnie trzęsienie z 363 roku doprowadziło do wyludnienia się miasta. Petrę odkrył, dopiero w 1812 r. szwajcarski podróżnik…

Zwiedzanie Petry rozpoczyna się od budynku tzw. Visitors Center, tu otrzymujemy również dokładne mapy skalnego miasta. Teraz do pokonania mamy około 800 metrów do słynnego Wąwozu Siq. 

Do słynnego wąwozu mamy 800 metrów marszu...

Początkowo droga prowadzi wzdłuż suchego koryta Wadi Musa. Mamy to szczęście, że jesteśmy póki co jedynymi turystami… Mijamy tzw. skały dżinów czyli po arabsku duchów. Były to ołtarze poświęcone głównemu bóstwu nabatejskiemu – Duszanowi. Po przeciwnej stronie stoi pierwszy wykuty w skale grobowiec zwany Grobowcem Obelisków . Grobowiec ten zwieńczony został czterema obeliskami uformowanymi w skale stąd też jego nazwa. Przypuszczalnie był on wykorzystywany do przeprowadzania obrzędów żałobnych. 

Skały dżinów...

Grobowiec Obelisków...


Petra nie od razu była miastem wykutym w skale. Pierwsi Nabatejczycy, którzy przywędrowali do tego miejsca mieszkali w namiotach oraz naturalnych jaskiniach. Z czasem, gdy postanowiono zmienić tryb życia z koczowniczego na osiadły, zaczęto budować płaskie białe budynki, świątynie i pałace wykute w skale, monumentalne grobowce… Nabatejczycy nie mieli własnego doświadczenia architektonicznego dlatego w ich budowlach można zauważyć inspirację Egiptem, Syrią czy Grecją…

Dochodzimy do rozwidlenia… przed nami słynny wąwóz…biegła tędy główna droga do miasta… Wąwóz jest szeroki na 3 metry i wysoki na 100 metrów… powstał jako rozpadlina tektoniczna pogłębiana sukcesywnie przez wodę.

Początek słynnego wąwozu...
 













Po przejściu 1200 metrów dochodzimy do zakrętu, zza którego wyłania się najpiękniejsza i najbardziej znana budowla Petry tzw. Skarbiec Faraona (Al-Chazna). Jest to wykuta w skale piętrowa budowla powstała ok. I-II w. n.e. do końca nie jest znane jest przeznaczenie, choć ostatnio wśród archeologów dominuje pogląd, że nie jest to świątynia a raczej przepięknie zdobiony grobowiec jednego z władców Petry…


 


 








Nazwa grobowca jest powiązania z legendą wg której w urnie wieńczącej fasadę ukryto skarb jednego z faraonów. Ślady po kulach miejscowych łowców skarbów, można wypatrzyć nawet teraz…Jednak większości budowla ta kojarzy się z postacią słynnego Indiany Jonesa który w filmie „Ostatnia krucjata”  poszukiwał w Petrze Świętego Graala. Ponoć dzień, w którym robiono zdjęcia do filmu był jedynym dniem w historii kiedy Petra na polecenie króla została zamknięta dla turystów.
Chwilo trwaj… jednak czasu mało… 

Droga prowadzi w głąb miasta...
 






Od skarbca odbijamy w prawo, mijamy rząd kilku skromniejszych grobowców. Po chwili z prawej strony wyłania się na tzw. Ścianie Królewskiej wielki zespół Grobowców Królewskich. Składają się na nie „Grób Urny” (bo fasada zwieńczona jest ogromną urną), „Grób Jedwabny” (od kolorów piaskowca z jakiego go wykonano), „Grób Koryncki” i monumentalny „Grób Pałacowy”. Co ciekawe w grobowcach nie znaleziono żadnych szczątków…

Po naszej lewej stronie znajduje się jeden z największych obiektów w Petrze – Teatr. Mógł pomieścić do 10 tysięcy widzów…



Na drugim planie resztki monumentalnego teatru


 



Ściana Królewska z Zespołem Grobowców Królewskich




Wędrujemy dalej suchym korytem rzeki, gdzie poprowadzono główną ulicę z kolumnami – na wzór rzymskich miast. Przechodzimy przez bramę w formie okazałego łuku triumfalnego, która niegdyś prowadziła na teren najważniejszego miejsca świątynnego Petry.

Brama w formie okazałego łuku triumfalnego



                                          Hamid nasz Jordański przewodnik


Mijamy resztki Świątyni Uskrzydlonych Lwów i odbijamy w prawo – naszym celem jest zdobycie słynnego Monastyru. Do pokonania pozostaje nam 800 kamiennych schodów… w górę… 

Droga do słynnego Klasztoru








Ad-Dajr czyli Klasztor lub jak kto woli Monastyr na pierwszy rzut oka podobny do Skarbca Farona jest jednak dużo większy i okazalszy. Powstał najprawdopodobniej za panowania ostatniego króla nabatejskiego Rabela w I w. n.e.
















Mimo upału wspinamy się dość szybko… kolory skał przypominają tęczę… niesamowite… Po 35 minutach wspinaczki, zza załomu skalnego, wyłania się majestatyczny Monastyr… Wysiłek po stokroć się opłaca… 

Monastyr


Budowlę wykuto w całości w skale, ale najprawdopodobniej jej nie ukończono o czym może świadczyć brak jakichkolwiek ozdób. Przysiadam na wprost Klasztoru i wpadam w chwilę zadumy… W jednej z książek o Jordanii przeczytałam, że Petra to miejsce, w którym ręka Boga i umysł człowieka połączyły siły, by stworzyć dzieła zadziwiające ludzką wyobraźnię… Wato tu przyjechać by móc się o tym samemu przekonać. Dla takich chwil warto żyć…




Marcin wdrapuje się na pobliski punkt widokowy skąd rozpościera się panorama gór i ogromnej Doliny Wadi Araba. Niestety czas nas goni… Załatwiliśmy sobie wycieczkę do tzw. Małej Petry, więc musimy znaleźć się na parkingu o wyznaczonej porze… Jest 13:00…  żar leje się z nieba… a my prawie biegiem…

Hmm... czyli samiec...

odrobina cienia...




Po czternastej zatrzymujemy się w wiosce Al Beidha. Naszym celem jest Mała Petra czyli miniaturowa wersja stolicy nabatejskiej. Oprócz nas i kilku handlujących Beduinów, nie ma tu żywego ducha… chociaż kto wie… wstęp na teren miasta jest darmowy.

Wejście do Małej Petry











Mała Petra powstała w III wieku p.n.e. i liczy sobie ponad 350 metrów długości. W skałach z miękkiego piaskowca wykuto z niezwykłą starannością domy, świątynie, grobowce. Pomieszczenia te były dodatkowo bogato zdobione. Na końcu wąwozu Siq al-Barid znajduje się nawis skalny, z którego można podziwiać „najlepszy widok na świecie” – tak przynajmniej głosi tabliczka przed wejściem na skalną półkę….





 

The best view in the world...




Wychodząc z Małej Petry kierujemy się w prawo. Na niewielkim obszarze rozlokowało się stanowisko archeologiczne…

ścieżka prowadząca do stanowiska archeologicznego



Ruszamy w kierunku Akaby. Nasza jordańska przygoda powoli się kończy… Zatrzymujemy się pod tym samym hotelem co kilka dni temu… Nie patrząc na zmęczenie, łapiemy aparat i pędzimy w kierunku nadbrzeża w poszukiwaniu zamku czyli Fortu Mameluków. Póki jest jasno…

Nieopodal ogromnej flagi jordańskiej, usytuowanej na sztucznym półwyspie wychodzącym w morze, odnajdujemy ruiny fortu. Zamek powstał w 1516 czyli przed podbojem państwa mameluckiego przez Turków Osmańskich. Do czasów obecnych zachowała się czworoboczna budowla z czterema narożnymi basztami i ciekawym portalem wejściowym.


Akaba - Fort Mameluków


 



Ponieważ do zachodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu, postanawiamy odwiedzić miejscową plażę i pomoczyć się w Morzu Czerwonym… Nie sądzę żeby po stronie egipskiej nadarzyła się taka okazja… 

Plaża w Akabie






 Zostajemy na plaży do zmroku…


Dzień 7 – poniedziałek – 29.06.2015

I nastał dzień pożegnań… z jordańskim przewodnikiem, policjantem, kierowcą… żal wyjeżdżać…

Tak jak poprzednio na granicy jordańsko – izraelskiej zaczyna się cyrk… Nie było osoby której nie przetrzepano drobiazgowo bagażu głównego i podręcznego… jakaś paranoja… Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się kupiona przez nas poprzedniego dnia figurka wielbłąda z alabastru lub czegoś „alabastropodobnego”. Zabrali go gdzieś na zaplecze do prześwietlenia… cholerstwo było takie ciężkie, że mogłoby posłużyć do samoobrony… Tym sposobem Camel spędził chwilę w niewoli izraelskiej… Oczyszczony z zarzutów wylądował ponownie w walizce…  

Egipt Taba - Zamek Zaman

Następne granice przechodzimy w ekspresowym tempie. O godzinie 11:00 wjeżdżamy do Egiptu, dzisiejszy dzień spędzimy pewnie przy hotelowym basenie…

Jutro z samego rana wracamy do Polski… 

I tak się kończy nasza magiczna podróż po Jordanii... Wspaniałe krajobrazy Petry, Wadi Rum, majestatyczne zamczyska Krzyżowców, na długo zapadną nam w pamięci...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz