poniedziałek, 24 grudnia 2018

MEKSYK - Hasta la vista Mexico (23.11 - 30.11.2018)


…Wszystko było nieruchome i ciche a przestrzeń nieba pusta… Pojawiło się słowo a potem bogowie stworzyli rośliny i zwierzęta i gęstą dżunglę jako królestwo jaguara… Wówczas bogom brakowało już tylko pochwały za ich dzieło dlatego stworzyli człowieka…

                                                                                      Popol Vuh - Święta Księga Majów



Egzotyczny Meksyk przyciąga rzesze turystów, kusi swą tajemniczością, majestatycznymi i intrygującymi ruinami… Społeczeństwo Majów bowiem, ze wszystkich ludów środkowoamerykańskich, było najbardziej tajemnicze, nie poddające się ani próbom klasyfikacji, ani wszelkim badaniom. Już sam wybór terenu, na którym zamieszkali, niedostępne góry lub suche równiny porośnięte buszem praktycznie pozbawione wody, charakteryzuje tą społeczność. Na przestrzeni wieków rozwijali oni swą kulturę, tworząc tym samym wspaniałą cywilizację i najpiękniejsze zabytki świata… Zapowiada się zatem niezwykle ciekawa i ekscytująca podróż…




Dzień 1 – 23.11.2018 r. - Warszawa / Cancun


Właściwie swoją relację powinnam rozpocząć dzień wcześniej, ponieważ z uwagi na wczesne godziny wylotu do Meksyku, a tym samym utrudnienia z nocnym dojazdem na lotnisko Chopina,  do Warszawy byłam zmuszona wyruszyć w godzinach wieczornych dnia poprzedzającego wyjazd. Mówią, że na lotnisku najbezpieczniej… Tak więc przyjdzie mi koczować na terminalu jakieś siedem godzin… 


Dlaczego wybrałam Meksyk na kolejną wycieczkę? Powód jest dość prozaiczny… Zamiłowanie do archeologii, wielkich tajemnic i przede wszystkich przeogromny zapał do odwiedzenia wszystkich zabytków z nowej listy cudów świata… A na liście tej znajduje się przecież słynna piramida Majów w Chichen Itza,  nie wspominając innych cennych zabytków związanych z kulturą Majów czy Azteków. Jednak mimo faktu, że Meksyk to słoneczny kraj o bogatej tradycji i oryginalnej kulturze, a Meksykanie są ponoć niezwykle przyjacielscy, nie zdecydowałabym się na samotne podróżowanie.  W każdym przewodniku, na każdym forum można znaleźć nieprzychylne opinie na temat bezpieczeństwa w tym kraju. Statystyki przestępstw, w tym napadów na kierowców taksówek, porwań dla okupu i kradzieży samochodów znacznie wzrosły w ostatnich latach.. Wybieram zatem wycieczkę objazdową z biurem podróży.


Tak jak zakładałam na lotnisko Chopina docieram przed 24:00. Do odprawy pozostało jeszcze kilka godzin, zatem rozpoczynam szukanie odpowiedniego kąta do przeczekania. W zasadzie powinnam coś zjeść, bo co prawda na rejsach międzykontynentalnych podają dwa posiłki w samolocie, ale do tego czasu mogę nie dotrwać bez posiłku… Okazuje się, że jedynym otwartym lokalem o tej porze jest McDonald, z którego niestety po pół godzinie, delikatnym chrząkaniem obsługi musiałam się ewakuować… Cóż pozostaje poszukać miejsca na terminalu... Oczy się kleją, ale sen nie przychodzi… W końcu o 4 nad ranem poruszenie… zaczyna się odprawa pasażerów, a że Dreamliner zabiera na pokład do 250 osób więc i kolejka robi się spora.



Punktualnie o 6.30 samolot wypełniony rodakami wyrusza w kierunku Meksyku. 12 godzin lotu to wystarczająco dużo czasu, żeby się porządnie wyspać, ale to tylko teoria… Co chwilę mój sen jest przerywany.. a to herbatka, a to śniadanie, a to chusteczki odkażające, a to lunch, a to formularz imigracyjny do wypełnienia… W końcu włączam „Pokot” Agnieszki Holland starając się jakoś zagospodarować tak długi lot.. To też czas, który postanawiam wykorzystać na przyswojenie sobie podstawowych informacji dotyczących historii kraju w którym przyjdzie mi spędzić parę następnych dni.

Bliżej już, niż dalej...
 


Ponoć pierwsi ludzie przywędrowali na tereny zajmowane przez Meksyk z Syberii, a najstarsze znaleziska archeologiczne datowane są na ok. 20 000 r p.n.e. Dość archaiczna epoka… Są też tacy, którzy twierdzą, że pierwszymi ludźmi w Meksyku byli Wikingowie..

Jednak naukowcy zgodnie twierdzą, że nazwę nadali Aztekowie, do których przez usta kapłana przemówił Bóg Huitzilopochtili nakazując im opuścić swoje dotychczasowe tereny. Po dwustu latach wędrówki przybyli oni około 1300 roku do Doliny Meksyku. Nadali tym terenom nazwę Mexihco co w języku nahuatl oznaczało „w środku jeziora księżyca”. Gdy podbili ludy z innych wysp założyli swoją stolicę w Tenochtiilan. Ale tak naprawdę na terenach Meksyku istniało kilka cywilizacji prekolumbijskich takich jak Olmekowie, Zapotekowie, Majowie. Jednak to Aztekowie stworzyli potężne imperium, które pod ich panowaniem pozostało do 1521 roku. Kres położyli hiszpańscy konkwistadorzy pod dowództwem Hernana Cortesa. Przyjdzie mi zwiedzać pozostałości azteckiego imperium…


Po podboju Azteków na terenach Meksyku utworzono hiszpańskie wicekrólestwo. Duże znaczenie w tym okresie odegrał kościół katolicki, który stworzył system pomocy społecznej czy podwaliny edukacji.. Niestety pod koniec XIX wieku wybuchła wojna amerykańsko – meksykańska, która doprowadziła kraj do ruiny. Po wyborze na prezydenta w 1923 roku przedstawiciela Partii Rewolucyjno – Instytucjonalnej rozpoczęła się trwająca praktycznie do 2000 roku era rządów autorytarnych. Jej kres położyły dwa powstania kierowane przez Zapatystowską Armię Wyzwolenia Narodowego. To tyle historii na początek… 


W końcu, po 12 godzinach lotu, lądujemy w słonecznym Cancun. Zegarki cofamy o 6 godzin dzięki czemu nasz dzień dość znacznie się wydłuża. Temperatura na zewnątrz to bagatela 30 stopni.. Miła odmiana po mroźnej Warszawie prawda? Zmieniam na szybko pełne buty na sportowe sandały i po chwili stoję w kolejce do odprawy celnej. Wbrew temu co piszą na forach internetowych, kontrola ta przeprowadzona została bardzo sprawnie. Pozostaje zatem poświęcić czas na poznanie nowych osób z tej samej ekipy wycieczkowej. Myślę, że tragedii nie będzie… Z lotniska odbiera nas autokar i po chwili przemierzamy meksykańskie drogi w kierunku centrum miasta.

Polish Airlines na meksykańskiej ziemi...

jeszcze tylko odbiór bagażu...

przed lotniskiem...



Lotnisko w Cancun

w drodze...







Sama nazwa miasta, Cancun, pochodzi najprawdopodobniej od Kaan kuum, co w języku Majów oznaczało "gniazdo węży". Historia tego terenu jest bardzo krótka ponieważ rozpoczęła się w latach sześćdziesiątych XX wieku, kiedy to zapadła decyzja o budowie miejscowości wypoczynkowej mogącej konkurować ze słynnym Acapulco. Obecnie jest to najbardziej luksusowa miejscowość turystyczna w Meksyku. 


Meldujemy się całą grupą w hotelu Colonial Cancun, a że do kolacji pozostało sporo czasu, po szybkim prysznicu i zmienieniu ubrań na nieco lżejsze, wyruszamy indywidualnie na podbój miasta. Przede wszystkim trzeba znaleźć kantor… oczywiście można wymienić pieniądze na lotnisku, ale kurs jest bardzo niekorzystny. Wymieniamy dolary na meksykańskie peso i zaopatrzeni w wodę postanawiamy znaleźć osławioną plażę. Może uda się choćby zamoczyć nogi w Morzu Karaibskim.

Cancun



















Łapiemy lokalny autobus i jedziemy w stronę turystycznej części miasta, w kierunku Playa del Isla. 
W Meksyku, autobusy komunikacji miejskiej zatrzymują się nie tylko na przystankach, ale także na każde podniesienie ręki czy inny gest osoby, która akurat zapragnie wsiąść do autobusu. Efekt jest taki, że autobus potrafi zatrzymywać się co pięć sekund… podróż na plażę zajmuje nam około godziny.

transport lokalny



Zatoka Meksykańska



Trochę się pogubiliśmy w rozeznaniu terenu, a i brak podstaw języka hiszpańskiego nie ułatwiał sprawy, co skutkowało tym że wysiedliśmy w połowie drogi… Trzeba było łapać kolejny autobus.





Przez pomyłkę wysiedliśmy w dość luksusowej strefie turystycznej

Zatoka Meksykańska

Zamiast choinki można przystroić bombkami... Agawę...

nad Zatoką Meksykańską


W końcu wysiadamy przy jedynym w tej okolicy ogólnodostępnym wejściu na plażę. To prawdziwa zmora obecnych czasów. Wielkie kompleksy hotelowe zabierające wraz z budową kawałek plaży blokując tym samym swobodny do niej dostęp… Tracimy rachubę czasu… morska woda ma obłędny turkusowy kolor… zapamiętam go na długo… i tak idąc brzegiem morza… idąc… i idąc… dopada nas zmierzch… 

Morze Karaibskie






























Dochodzimy do punku, z którego właściwie nie ma jak wyjść na ulicę. Pozostało nam jedynie cofnąć się do najbliższego hotelu, w którym moglibyśmy znaleźć upragnione wyjście, a tym samym złapać autobus powrotny do naszego hotelu. Nie chcieliśmy korzystać z taksówek, za dużo się naczytaliśmy. 


Pech chciał, że akurat w starszej części miasta, w której nocowaliśmy, akurat dzisiaj zaczęła się jakaś zabawa lokalna na powietrzu, coś na kształt naszych jarmarków tyle że połączona ze śpiewem, lokalnymi tańcami, budkami z jedzeniem. Utknęliśmy więc w  korku. To oznaczać mogło tylko jedno… brak kolacji… Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło mawiają… Kiedy w końcu udaje się nam wydostać z autobusu, idziemy tam gdzie bawią się tubylcy. Zamawiamy jedzenie, kompletnie nie zdając sobie sprawy z ostrości dodatków jakie sami sobie zaserwowaliśmy. Mina lokalsów obserwujących nasze kulinarne zmagania… bezcenna… 

Cancun... Impreza lokalna











 niech moje przekrwione oczy będą potwierdzeniem stopnia ostrości spożywanych potraw...


Na zakończenie dnia zakupy w pobliskim markecie. Trzeba się zaopatrzyć w wodę i jakiś lekki prowiant na jutrzejsze zwiedzanie Jukatanu.



Dzień 2  – 24.11.2018 r. -  Cancun / Chichen Itza / Merida / Uxmal


Po śniadaniu, na którym od teraz prze kilka następnych dni będzie nam serwowana jajecznica ze zmieloną czarną fasolą, wyruszamy w kierunku Chichen Itza… To słynne miasto Majów położone w odległości 180 km od Cancun i jest najbardziej znanym spośród wszystkich zabytków na półwyspie Jukatan. Jednocześnie zaliczane jest do nowych siedmiu cudów świata.


Majowie, czyli grupa ludności indiańskiej zamieszkująca Półwysep Jukatan, byli twórcami wysoko rozwiniętej cywilizacji, której początki sięgają okresu preklasycznego późnego przypadającego na lata 400 p.n.e. do 250 n.e. Ich główne osiągnięcia w dziedzinie architektury stanowiły monumentalne zespoły przestrzenne, w skład których wchodziły piramidy schodkowe, pałace, kamienne boiska do gry w piłkę. Obecni potomkowie Majów to przede wszystkim ludność wiejska zajmująca się rolnictwem.


Zmieniamy również strefę czasową czyli ponownie cofamy zegarki, tym razem o godzinę. Różnica czasu między nami a Polską wynosi więc 7 godzin… Ta zmiana czasu o godzinę wynika z tego, że te wielkie budowle nadmorskie, które nie dość że zepsuły widoki to jeszcze zaczęły po godzinie 15.00 rzucać cień na plażę. To wywołało niezadowolenie wśród odwiedzających to miejsce turystów, a tym samym groziło spadkiem zysków z turystyki. Dlatego też władze zdecydowały o wprowadzeniu różnicy na tych terenach.


O dziewiątej dojeżdżamy do Chichen Itza, pora dnia o tyle korzystna, że nie ma jeszcze tłumu turystów.


Przy głównym wejściu do Chichen Itza znajduje się centrum turystyczne z muzeum, salą wykładową, restauracją. Kupujemy bilety i po chwili naszym oczom ukazuje się słynna Świątynia Kukulkana. Na sam szczyt piramidy z czterech stron prowadzą schody, w sumie po 91 stopni, co razem daje wraz z platformą szczytową 365 stopni. Odpowiada to liczbie dni roku według kalendarza słonecznego Majów. Świątynia powstało na ruinach innej wcześniejszej budowli. Ciekawostką jest, że w okresie wiosennego i jesiennego zrównania dnia z nocą, na schodach piramidy można zaobserwować jak promienie zachodzącego słońca tworzą kształt węża i pełzną niżej. Cała ta gra świateł trwa nieco ponad trzy godziny.



Wejście do Chichen Itza



któraś z nich z pewnością przyozdobi moją ścianę w salonie...

a koszulka ciało...

Świątynia Kukulkana










Następnie kierujemy się w stronę głównego boiska do rytualnej gry w piłkę. To najlepiej zachowane boisko na terenach zamieszkanych przez Majów. Ta jakże egzotyczna gra polega na zdobywaniu punktów poprzez przerzucenie kauczukowej piłki przez jeden z dwóch kamiennych pierścieni umieszczonych wysoko na murach. Majowie dzielili się na dwie drużyny, a w każdej z nich było po siedmiu zawodników. Zasady, wymiary boiska.. wszystko było dokładnie określone. Piłki nie wolno było dotykać dłońmi ani stopami więc grano przy użyciu ramion, głowy, bioder… Czy jednak opłacało się wygrać skoro kapitana zwycięskiej drużyny składano w ofierze bogom? Mam wątpliwości.. choć z drugiej strony bogom należało oddawać tych najbardziej godnych wojowników.

Boisko do rytualnej gry w piłkę











Po obu stronach boiska również umiejscowione są świątynie. W Świątyni Północnej znajdują się ciekawe malowidła ścienne czy rzeźbione kolumny. Niesamowita jest akustyka w tym miejscu. Mówiąc normalnym głosem jesteśmy słyszani po drugiej stronie boiska, a to odległość 135 metrów. W Świątyni Jaguarów kolumnom nadano formę grzechotników, a rzeźby przedstawiają wojowników i jaguary.

Świątynia Jaguara



W niedalekiej odległości od boiska umiejscowiona jest również Świątynia Czaszek,  gdzie oprócz kamiennych rzeźb czaszek wykuto również w ścianach orły wyrywające serce ofiarom składanym bóstwom. Zaraz obok niej stoi Dom Orłów czyli mała platforma z wizerunkami orłów i jaguarów trzymających w szponach i pazurach ludzkie serca oraz węża z wystającą z paszczy ludzką głową. 


Kierując się na wschód od Świątyni Czaszek dojdziemy do Platformy Wenus. Według tradycji Majów Pierzasty wąż z ludzką głową w paszczy był właśnie symbolem Wenus. 


Wracamy pod piramidę schodkową i idąc dalej na wschód dochodzimy do najbardziej imponującej budowli Świątyni Wojowników..


Świątynia Czaszek



Platforma Wenus

Świątynia Wojowników

wszędobylskie jaszczurki












Jedną z najstarszych w Chichen Itza budowli jest Hichanchob co w tłumaczeniu oznacza „Małe Otwory”.  Tą piramidę przyozdabiają trzy maski boga Chaca, a wdrapując się na jej wierzchołek możemy podziwiać z góry pobliskie zabytki.


Koleją ciekawą propozycją do zobaczenia w dawnym mieście Majów jest tzw. Ślimak czyli obserwatorium astronomiczne. Budowla była wielokrotnie modyfikowana i udoskonalana wraz z poszerzającą się wiedzą Majów w temacie astronomii. W okolicach obserwatorium najłatwiej spotkać wygrzewające się na słońcu jaszczurki, których pełno na Jukatanie.


W dalszej kolejności zwiedzania, na trasie mijamy ruiny dawnej łaźni parowej, Świątyni Kamiennych Płyt, budynek Domu Mniszek czy kościół wzniesiony dla Boga Bacaha podtrzymującego sklepienie niebieskie.


Ponoć większość podróżników upodobała sobie miejsce zwane Budynkiem Niejasnego Pisma. W jednym z pomieszczeń znajduje się nieodczytana po dziś dzień inskrypcja, w innym natomiast widać wyraźnie odciśnięte czerwone ręce w ścianie.









Obserwatorium Astronomiczne



Świątynia Jelenia















Ten kto zamierza przywieźć z Meksyku maskę drewnianą jako pamiątkę z podróży, powinien kupić ją właśnie pod Chichen Itza… Wybór jest przeogromny, a i korzystne ceny łatwo uhandlować. Sama zaopatruję się w maskę z drzewa cedrowego, będzie kolejną w kolekcji. Rozglądam się również za figurką czaszki, która w kulturach prekolumbijskich była symbolem długiego życia, jednak nic mi nie wpada w oko. Poprzestaję zatem na koszulce z motywem czaszki.  



Po czterogodzinnym zwiedzaniu Chichen Itza jedziemy dalej, w kierunku Meridy - stolicy stanu Jukatan. Jest to główne miasto regionu od czasów Wielkiej Konkwisty, ale też centrum życia kulturalnego okolicy. Najłatwiej wynająć dorożkę i w kolonialnym stylu przejechać się ulicami miasta. Tak też robimy…

w drodze...

















Merida



Do najważniejszych zabytków Meridy należą XVII wieczny ratusz, pierwszy jezuicki kościół na Jukatanie, najstarsza w Meksyku Katedra św. Ildefonsa czy Dom Montejo – słynny pałac konkwistadora z połowy XVI wieku. 

Merida


























































Po krótkim pobycie w tym uroczym miasteczku jedziemy do Uxmal, gdzie spędzimy dzisiejszą noc. Będziemy mieć stąd blisko do kolejnych słynnych świątyń Majów. Po oryginalnej zupie cytrynowej z kawałkami tortilli, jaką nam zaserwowano na kolację, wychodzimy na taras widokowy w hotelu. W oddali można dostrzec trwające akurat widowisko światło i dźwięk. Jedni ucinają sobie drzemkę na świeżym powietrzu, inni integrują się nawzajem przy pomocy meksykańskich trunków.  




Dzień 3 – 25.11.2018 r. -  Uxmal / Campeche / Palenque


Wcześnie rano rozpoczynamy zwiedzanie Uxmal. To ośrodek kultu i miasto Majów uchodzące za jedno z najwspanialszych dokonań tej cywilizacji. Miasto powstało pomiędzy 987 a 1007 rokiem, na różnych wysokościach terenu, a więc znacznie różni się od słynnego Chichen Itza. Opuszczone zostało w XV wieku.


Przechodzimy przez tak zwaną strefę turystyczną i wchodzimy na teren ruin. Wśród nich zachowały się wspaniałe zabytki, do których bez wątpienia zaliczymy piramidę schodkową czy Pałac Gubernatora. Choć i tak najwięcej frajdy daje nam obserwacja wylegujących się wszędzie jaszczurek.






Piramida Wróża wysoka na 38 metrów, to budowla która ze względu na swój kształt uchodzi za jedną z najbardziej nietypowych budowli Majów.  Konstrukcja składa się z pięciu piramid ze świątyniami. Podstawa jest owalna, a ściany zaokrąglone. Ale Uxmal to nie tylko jedna piramida… Jest to cały kompleks budowli.

Piramida Wróża
 


 




:-)
 

Po zachodniej stronie Piramidy Wróża, wokół kwadratowego placu, wzniesiono kompleks zabudowań zawierający 74 małe pomieszczenia, zwany Czworokątem Mniszek. Swoim wyglądem przypomina klasztor.





Czworokąt Mniszek















Po wyjściu z dziedzińca oglądamy plac służący do gry w piłkę, a idąc dalej w kierunku południowym docieramy do platformy z Pałacem Gubernatora. To niski budynek wybudowany około 987 roku, pośrodku którego stoi kamienny tron w kształcie dwóch jaguarów. Tym samym jest to największa budowla prekolumbijska w Ameryce.

 








 


Pałac Gubernatora





Tron w kształcie dwóch jaguarów






Idąc dalej, dochodzimy do ostatniej piramidy, jednocześnie pierwszej na którą przyjdzie nam się wspiąć. Warto trochę się pomęczyć, bowiem z góry rozciąga się rewelacyjny widok na cały Uxmal oraz wszechobecną dżunglę. To też miejsce, gdzie Majowie składali pokłony Bogowi Chac`owi, opiekunowi deszczu i grzmotów. Swoją drogą Chuc był jednym z najważniejszych bogów Majów, co oznaczało jedno… trzeba go było udobruchać, najlepiej poprzez składanie ofiar. Nie wiedzieć czemu Majowie uważali, że bóg ma specjalne upodobania i na ofiary wybierali zazwyczaj dzieci, co potwierdzają wykopaliska archeologiczne. Rytuał polegał na zrzucaniu dzieci, nierzadko na żywo, do krasowej studni z wodą…



w oddali na lewo hotel, z którego dzień wcześniej oglądaliśmy widowisko "Światło i Dźwięk"




wkoło tylko dżungla...


boisko do gry w pelotę



Nazwa kolejnego miasta Campeche, w którym robimy postój na trasie oznacza z majańskiego… miejsce węży i kleszczy. Brzmi zachęcająco nieprawdaż… 

w drodze...











Campeche założyli je w 1540 roku hiszpańscy konkwistadorzy w miejsce dawnego miasta Majów, ale na próżno szukać po nich śladów. Przechadzamy się zabytkowymi uliczkami i podziwiamy odrestaurowane budynki. Niejedna wytwórnia filmowa doceniła to miasto, kręcąc tu epokowe filmy kostiumowe. Bo chlubą miasta są przede wszystkim doskonale zachowane XVII wieczne mury i fortyfikacje, kolonialne kamienice, liczne kościoły z barokowymi ołtarzami, plac główny czy katedra. Wszystkie te budowle doceniło UNESCO wpisując centrum miasta na Listę Światowego Dziedzictwa.

Campeche



























Zmierzamy do Katedry, której budowę rozpoczęto co prawda w 1540 r., ale przez kolejne 150 lat nie udało się jej ukończyć z powodu ciągłych ataków piratów. Dopiero w 1705 r. katedra zyskała obecny wygląd, z dwiema wieżami górującymi ponad miastem. Wnętrze jest dość skromne, lecz okazała fasada, ozdobiona figurami świętych, robi duże wrażenie. Akurat trwała msza więc nie zabawiliśmy tam długo. 

Katedra



Idziemy na nadbrzeże Zatoki Meksykańskiej, które po huraganie z 1996 r zostało odnowione. Oddzielone jest ono od centrum ruchliwą drogą. Ta część miasta powstała po cofnięciu się morza o kilkaset metrów.





Zatoka Meksykańska





Wracamy ponownie do centrum, bo resztki wolnego czasu jaki nam został postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzanie lokalnego Muzeum Archeologicznego, które umiejscowiono w największym forcie w mieście. Bilet wstępu to koszt 40 peso. 


Eksponaty w muzeum pochodzą głównie z ruin znajdujących się w stanie Campeche jak choćby z jednego z największych miast Mezoameryki Calakmul położonego w środku jukatańskiej dżungli.

Muzeum Archeologiczne
 












Po drodze do Palenque, gdzie będziemy dzisiaj nocować, robimy krótki postój na jedzenie. Zamawiam grillowany ser i zupę z fasoli. Do tego orzeźwiający napój z owocu guanabana. Dawno nas tak nic nie rozbawiło, jak widok bałwana w 30 stopniowym upale...


w drodze...









 jakby nie było... za miesiąc święta:-)



Najedzeni wyruszamy w dalszą podróż, do Palenque mamy około 350 km do przejechania…



Dzień 4 – 26.11.2018 r. -  Palenque / Villahermosa / Catemaco

Po porannej jajecznicy jedziemy zwiedzać Palenque. Jest to stanowisko archeologiczne, wpisane oczywiście na listę UNESCO, czyli kolejna dawka spuścizny Majów. 

W zasadzie to najbardziej urokliwe miejsce ze wszystkich historycznych miast indiańskich, urzeka bowiem swą tajemniczością. Nieznane są przyczyny jego opuszczenia przez Majów. Odkrycia ruin dokonał dopiero w latach 40 XVIII wieku badacz John Stephens. Wówczas odkryte dziś budowle skrywały się pod warstwą ziemi, dodatkowo osłonięte bujną roślinnością.

 Pakal Wielki

W drodze...








Jeszcze w autokarze, każdy z nas za niewielką opłatą 20 peso otrzymuje naszyjnik Majów, który zgodnie z podaną datą urodzenia, ma go charakteryzować. Okazuje się, ze jestem… królową zwierząt…


Przechodzimy przez centrum turystyczne i kierujemy się na prawo. Przed nami wyrasta Świątynia Inskrypcji, nazwana tak z uwagi na znalezione w niej płyty z hieroglifami. Podczas prac archeologicznych prowadzonych w latach 1942–1952 we wnętrzu świątyni odkryto przejście do krypty grobowej, gdzie znajdował się sarkofag ze szkieletem Pakala Wielkiego - władcy Palenque, który zmarł w 683 roku. To najcenniejszy skarb piramidy, niestety nieudostępniony do zwiedzania.








Zaraz obok Świątyni Inskrypcji znajduje się Świątynia nr 13, gdzie nie tak dawno archeologowie natrafili na zwłoki kolejnej znamienitej osoby, a skarby tam znalezione zostały wystawione w muzeum. Wracamy na główną drogę i dochodzimy do Pałacu z jego unikatową wieżą. Ścieżką biegnącą pomiędzy pałacem a Świątynią Inskrypcji dochodzimy do Świątyni Słońca, dalej do Świątyni Liściastego Krzyża, a następnie do Świątyni Krzyża. Ta grupa budowli została wzniesiona przez Kana Balama, syna Pakala. Z kolei w części północnej miasta znajduje się boisko do gry w piłkę oraz Świątynia Hrabiego. 


























Oczywiście jak przy każdej atrakcji turystycznej, tak i tutaj wokół stanowisk archeologicznych rozlokowali się handlujący Indianie. Można tu nabyć przede wszystkim maski Pakala, co też czynię z niepohamowaną radością…

















Na dalszą drogę kupujemy świeżego kokosa i smażone banany. Kierunek Vilahermosa, gdzie powinniśmy dotrzeć za około dwie godziny.

W drodze...












Vilahermosa to stolica i największe miasto stanu Tabasco. Słynie przede wszystkim z ogromnych rzeźb głów Olmeków, najstarszej cywilizacji indiańskiej Meksyku, eksponowanych w tutejszym parku archeologicznym La Venta. Tak, to właśnie Olmekowie stworzyli pierwszą meksykańską cywilizację. Dla potomków pozostawili nie tylko monumentalne zabytki ale także niewielkie rzeźbione figurki z nefrytu, które można oglądać w regionalnym muzeum.


Przed wejściem do Parku La Venta obowiązkowo należy spryskać się sprayem na komary z wysokim stężeniem DEET. Jest ich tu tak dużo, że czasem nie sposób normalnie porozmawiać bez konieczności ciągłego opędzania się od natrętnych insektów.


Zaraz za bramą parku znajduje się mini zoo ze zwierzętami, które z różnych przyczyn nie byłyby w stanie samodzielnie funkcjonować na wolności. 

Park La Venta
 














Poruszamy się wyznaczoną ścieżką, tym samych odwiedzając wszystkie rzeźby znajdujących się na tym terenie. Nierzadko głowy mierzą dwa metry wysokości i ważą około 40 ton. Znajduje się tu łącznie 17 takich głów. Większość z nich została odnaleziona w piramidach w La Vencie, które obecnie są porośniętymi trawą kopcami.


Niestety na nasze nieszczęście dopada nas tropikalna ulewa… Upraszam jednego ze znajomych żeby pożyczył mi kapelusz, przynajmniej aparat ochronię.. ubrania się wysuszą… W pośpiechu udaje mi się jeszcze zakupić figurkę przedstawiająca głowę Olmeka, która spokojnie może posłużyć jako przycisk do papieru:-)



























Przed nami siedem godzin jazdy… Dobrze, że mamy możliwość zobaczenia filmów w autokarze, przynajmniej jakoś zleci ten czas… ale los nie był dla nas łaskawy. Akurat dzisiaj grupa wieśniaków postanowiła strajkować w obronie swoich ziem zabieranych im pod pola naftowe, blokując tym samym autostradę jakieś 40 km przed nami. Stoimy więc… godzina… dwie… trzy… siedem… Ile można…


Do hotelu w Catamaco, miejscowości w której Mel Gibson kręcił film Apocalypto docieramy o 2 w nocy… Kolację dostajemy w kartonach…



Dzień 5 – 27.11.2018 r. -  Catemaco / Puebla

Wcześnie rano, tradycyjnie już najedzeni jajecznicą z fasolą, wybieramy się na rejs łódkami po lagunie w Catamaco. Znajduje się tu  bowiem jeden z najciekawszych w Meksyku rezerwatów przyrody. 


Rezerwat jest ostoją licznych kolonii ptaków: czapli, pelikanów czy kormoranów, ale także małp i krokodyli. 

Catemaco


















 















Ponieważ region ten słynie z obecności szamanów postanawiamy zawitać w progi jednego z nich. Żyją oni w zgodzie z naturą i leczą swych pacjentów przeważnie ziołami. Nasz szaman co prawda na szamana nie wygląda, ale przynajmniej spotkanie  z nim wprowadza nas w mistyczny nastrój. Zostajemy okadzeni dymem i poklepani jakimiś gałązkami. Wszystko po to, żeby oczyścić organizm… Po tych przedziwnych rytuałach wracamy na łódkę wzbogaceni o maseczkę ze sproszkowanej glinki wulkanicznej o cudownych właściwościach dla skóry… 



















Do kolejnej miejscowości musimy pokonać kolejne 400 km, czyli ponownie większość czasu spędzimy w autobusie… Zaczynamy się przyzwyczajać… Po przejechaniu pasma górskiego Sierra Madre temperatura spada do 8 stopni… żegnajcie tropiki…

w drodze...





















Pasmo górskie Sierra Madre



Do Puebli docieramy pod wieczór, ale zwiedzanie miasta późną porą też ma swój urok, zwłaszcza że wszystkie budynki i uliczki są oświetlone. Tylko jeszcze, żeby chciało być odrobinę cieplej… Puebla leży jednak na wysokości ponad 2000 m. n.p.m. więc ma prawo być chłodniej, zwłaszcza wieczorem.

Miasto to uważa się za kolebkę kuchni meksykańskiej ponieważ stąd pochodzą niektóre klasyczne dania narodowe. Założone zostało w 1531 roku przez arcybiskupa jako tzw. Miasto Aniołów. 

Obecnie centrum Puebli zostało wpisane na listę dziedzictwa UNESCO. Mimo, że miasto jest jednym z najlepiej rozwijających się w tej części Meksyku, to zachowało swój kolonialny charakter i zabytki.

Puebla ma rozległe kolonialne centrum z niezliczoną ilością kościołów, klasztorów i budynków publicznych. 

Puebla
Zwiedzanie rozpoczynamy od Zocalo czyli rynku. Niegdyś, otoczony XVI arkadami był placem targowym, czasami organizowano tu corridy i przedstawienia teatralne, a czasem wieszano skazańców. Kościołów jest tu tak dużo, że nie sposób je zwiedzić podczas krótkiej wizyty. Do najciekawszych należy Kościół Santo Domingo  stojący nieopodal głównego placu. W jego wnętrzach znajduje się najładniejsza w kraju barokowa kaplica Różańcowa ze złoconą dekoracją otaczającą sześć obrazów przedstawiających tajemnicę różańcową. 









Kościół Santo Domingo










Po zwiedzeniu katedry ruszamy w otaczające plac centralny uliczki. Dochodzimy do sklepu z rajstopami, w którym na zapleczu mieści się przedziwna świątynia… w niewielkim pomieszczeniu zgromadzono różnej wielkości figury Santa Muerte czyli Świętej Śmierci. O kulcie zrobiło się głośno gdy w 1998 roku podczas zatrzymania meksykańskiego gangstera znaleziono w jego domu właśnie kapliczkę Santa Muerte. Od tej pory stała się patronką różnego typu przestępców. Wierzą w nią przemytnicy narkotyków, prostytutki ale zwłaszcza prości ludzie.. Co ciekawe na ołtarzykach jakie stawia się Santa Muerte w domach, najczęściej składa się w darach alkohol, papierosy, owoce czy słodycze. A najlepiej dmuchnąć w nią… dymem z maryśki… 


Patronkę można prosić w zasadzie o wszystko to, o co nie wypada prosić Matki Boskiej z Gwadelupy jak choćby o jakieś nieszczęście dla nielubianej przez nas osoby…

Kapliczka Santa Muerte
 











Po kolacji gdzie „do kotleta” przygrywali nam Mariachi ponownie wybieramy się do centrum. Może uda się nam  zrobić jakieś zakupy. Docieramy na bazar, który będąc wcześniej w tej okolicy, obeszliśmy bokiem. W jedynej otwartej budce kupujemy meksykańskie specjały jak mezcal, tequille i słodkie galaretki… 

wieczorne zakupy...



                                                                                                                                                                                           Salud!



Jeszcze krótka wizyta w Parku, hamburger w McDonaldzie – bo ciekawość dotycząca smaku zwyciężyła, zakupy w lokalnym markecie i powrót do hotelu..




Dzień 6 – 28.11.2018 r. -  Teotihucan / Mexico City


Kolejny dzień z jajecznicą… Po powrocie nie spojrzę na jajka… serio… 

W drodze do Teotihuacan














Po śniadaniu jedziemy do osławionego stanowiska archeologicznego Teotihucan. Jego nazwa pochodzi z języka nahuatl i oznacza miejsce, w którym ludzie stają się bogami, nawiązując tym samym do azteckich wierzeń. Miejsce to obok Chichen Itza jest najsłynniejszym miejscem w całym Meksyku, a także jednym z najważniejszych na świecie, zajmujące obszar 30 km2.


Według legendy miasto zostało założone przez olbrzymów, którzy żyli przed pojawieniem się ludzi i zastali zniszczeni przez wielką katastrofę. Ale tak naprawdę, miejsce w którym żyło blisko 200 tysięcy osób, okrywa tajemnica, ponieważ do dziś nie wiadomo co się stało z mieszkającymi tu ludźmi. Przypuszcza się, że wyginęli z przeludnienia, że wyczerpały się zasoby naturalne… To święte miasto było celem wielu pielgrzymek plemion zamieszkujących tereny Mezoameryki. Według wielu mitów indiańskich tu powstał świat, tu powstało słońce i księżyc. 


Do czasów obecnych zachowały się trzy piramidy, ołtarze ofiarne i kilka domów. Miasto Teotihucan leży na wysokości 2120 metrów n.p.m. co znacząco obniża temperaturę w tym rejonie.

Teotihuacan



















Najprawdziwsza spacerująca po ruinach tarantula :-)


Warto dodać, że najważniejsze budowle Teotihucanu rozmieszczono zgodnie z ruchem gwiazd na niebie. Główna arteria miasta nazywana przez Azteków Drogą Umarłych, ciągnie się z północy na południe. 


Przy wschodnim końcu Drogi Umarłych znajduje się Piramida Słońca, trzecia największa budowla tego typu na świecie, po Wielkiej Piramidzie w okolicach Puebli i piramidzie Cheopsa w Egipcie. W zasadzie jest to największa odrestaurowana piramida na zachodniej półkuli, ale nie powstała jako monumentalny grobowiec królewski, tylko zbudowano ją na świętych jaskiniach, niedostępnych dla zwykłych ludzi. Do końca jednak nie wiadomo kto był twórcą piramidy, zresztą tak jak i całego miasta. Przypuszczalnie były to ludy Nahua, Otomi lub Totonac, które rozpoczęły pracę nad jej budową około I wieku n.e. Wynikiem badań archeologicznych z końca XX wieku było odkrycie pod piramidą tuneli oraz komór, w których odprawiano rytuały ognia i wody. Artefaktów za to nie znaleziono za wiele. Głównie były to groty i strzały oraz figurki przedstawiające ludzi. 







 










Piramida Słońca

Na Piramidę Słońca można wejść i jest to nie lada atrakcja, widoki z góry na całe miasto Azteków są naprawdę imponujące… A mało brakowało, żebym nie weszła. Wyjątkowo źle się czułam w tym dniu. I nie wiem czy powodem tego było jakieś początkujące zatrucie czy może zaszkodziła mi poranna degustacja meksykańskich alkoholi.. a czego tam nie było… W zasadzie tylko dzięki uporowi współtowarzyszy, mogłam oglądać Teotihucan z góry.

Moment przełomowy... wchodzić czy nie?

Teotichuacan z Piramidy Słońca





 

Z kolei na północnym końcu Drogi Umarłych wznosi się Piramida Księżyca, a z jej szczytów rozciąga się rewelacyjny widok na całe miasto. To druga co do wielkości budowla w mieście. Swoim wyglądem przypomina kształt masywu górskiego Cerro Gordo, który otacza pobliską dolinę. 

Piramidę wzniesiono pomiędzy 200 a 450 rokiem n.e. Na jej szczycie znajdowała się platforma, na której odprawiano ceremonie poświęcone Bogini Teotihucan – opiekunce wody, ziemi i urodzaju. Na Piramidę Księżyca można wejść zaledwie do połowy, dalej wprowadzono zakaz.


Trzecią co do wielkości budowlą w mieście jest Piramida Pierzastego Węża. Jej powstanie datuje się na 150-200 rok n.e. Nazwa budowli wywodzi się od rzeźb przedstawiających pierzastego węża, które znajdują się na jej ścianach. Wizerunki te często identyfikowane są z aztecką wersją boga Quetzalcoatla lub mają związek z Tlalokiem bogiem wody i wegetacji.

Droga Umarłych







Piramida Księżyca



Widok z Piramidy Księżyca






W drodze powrotnej szukamy u okolicznych handlarzy ciekawych pamiątek, jednak nic nie wpada nam w oko. Wracamy do autokaru… Przed nami droga do Mexico City.


Mimo że Meksyk był niegdyś znany jako „Miasto pałaców” i miejsce z najbardziej „przejrzystym powietrzem”, gwałtowna urbanizacja i rozwój przemysłowy doprowadziły do przeludnienia i zanieczyszczenia środowiska. Atrakcje stolicy są mocno związane z etapami historycznymi miasta począwszy od zwykłego spaceru przez tętniące życiem mercado, do muzeów wypełnionych skarbami i pamiątkami historycznymi. Dobrze, że w dalszym ciągu można tu znaleźć przykłady współczesnej i kolonialnej architektury oraz liczne parki i muzea. 


Warto pamiętać przed podróżą, że stolica położona jest na wysokości 2240 m n.p.m.,  więc dobrze mieć ze sobą cieplejszą odzież. Po zachodzie słońca, momentalnie robi się zimno.

W drodze do miasta Meksyk





Niestety Meksyk cieszy się niechlubną opinią jako jedne z najniebezpieczniejszych miast na świecie. Musimy  zachować zatem podstawowe środki ostrożności. W końcu podstawową zasadą bezpieczeństwa jest nie prowokowanie potencjalnych bandytów swoim wyglądem i zachowaniem. Najczęstszymi ofiarami napadów są niestety Amerykanie z zawieszonymi na szyjach saszetkami sugerującymi ich zawartość oraz kobiety, których prowokacyjny strój przyciąga męskie spojrzenia. Oczywiście zwiedzając miasto Meksyk lepiej unikać wychodzenia po zmroku. 


Pierwsze na naszej liście miejsc do zwiedzenia, jest Sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe. Jest to główne miejsce kultu Najświętszej Marii Panny w Meksyku. Tutaj religia katolicka przejęła władzę nad starodawnymi wierzeniami Indian. 

Sanktuarium Matki Boskiej z Guadalupe






 








 
Hmm....:-)

Nuestra Senora de Guadalupe to najsłynniejszy obraz w całym kraju. Bazylika stoi na wzgórzu, na którym w 1531 roku Indianin ujrzał „piękną panią” w błękitnej sukni. Biskup zażądał jednak dowodu objawienia. Miały być nim róże, które zakwitły na skale. Indianin zebrał kwiaty, owinął w materiał i zawiózł do biskupa. Kiedy rozwinął pakunek na indiańskim okryciu pojawił się wizerunek Najświętszej Marii Panny. Biskup w miejscu objawienia nakazał wybudować kościół. Obecnie kawałek materiału z odbitym wizerunkiem NMP został powieszony obok obrazu w kuloodpornej gablocie. A odwiedzający chcący podziwiać ów obraz poruszają się przy pomocy ruchomej taśmy, wszystko po to by nie blokować innym chętnym możliwości zobaczenia wizerunku Matki Boskiej.

Najsłynniejszy obraz w całym Meksyku

Sanktuarium

 Miejsce w którym objawiła się Matka Boska







Po licznych cudach Nuestra Senora de Guadalupe podbiła chrześcijański świat. Podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Meksyku, ogłosił on Indianina, któremu objawiła się NMP, świętym.


Pod Sanktuarium, w podziemiach, znajduje się Shopping Centre, w którym można zaopatrzyć się we wszelkiej maści dewocjonalia. Obrazki, figurki, różańce, monstrancje, a nawet ogromna figura Chrystusa wiszącego na krzyżu… Półki aż uginają się od ilości towaru… Kupujemy różańce w celu obdarowania bliskich - tych bardziej wierzących, a następnie szukamy księdza, który ponoć taśmowo święci przedmioty zakupione w podziemiach. Jak już przywieźć do kraju, to poświęcone.. a co tam…

Shopping Centre



Hurtowe święcenie różańców...




Nasz hotel położony jest nieopodal Sanktuarium. Zgodnie z sugestiami opiekuna wycieczki, dzisiejszy wieczór raczej spędzimy w hotelu.



Dzień 7 – 29.11.2018 r. -  Mexico City / Cancun


Przy śniadaniu wszyscy rozemocjonowani… komentują strzelaninę, która miała miejsce w nocy pod naszym hotelem… ponoć to tu normalne… Za to za dnia można swobodnie spacerować… 

Miasto Meksyk









Dodaj napis









W oddali Wieża Torre Latinoamericana






















Wyruszamy więc na podbój stolicy. Udajemy się na Zocalo, który jest głównym placem w stolicy i tym samym jednym z największych na świecie. Został on wytyczony  przez konkwistadorów w XVI wieku w miejscu gdzie niegdyś znajdowało się ścisłe centrum azteckiej stolicy Tenochititlan. Zaraz obok placu znajduje się Wielka Świątynia Aztecka, płac Moctezumy oraz Katedra Metropolitarna. Nazw oznacza dosłownie „cokół” od postawionego w 1843 roku cokołu pod pomnik niepodległości Meksyku. Do budowy pomnika co prawda nigdy nie doszło ale nazwa pozostała.

Zocalo








Zaglądamy do Katedry, która jest największą, a zarazem najstarszą katedrą w Ameryce. Stanowi siedzibę arcybiskupa Archidiecezji meksykańskiej. Podwaliny pod jej budowę położył hiszpański zdobywca Hernan Cortes, który doprowadził do zniszczenia cywilizacji Azteków. Na zgliszczach Tenochtitlanu założył nowe miasto – Meksyk. Do samej budowy kościoła wykorzystano kamienie ze zburzonych indiańskich piramid. Niestety, z uwagi na fakt że Katedrę umiejscowiono na bardzo grząskim gruncie wpisano ją na listę stu najbardziej zagrożonych budowli świata.



Katedra










Templo Mayor czyli Wielka Świątynia to piramida poświęcona plemiennemu bogu wojny i życiodajnego słońca, który doprowadził Azteków na tereny Meksyku. Kiedyś miejsce to było religijnym centrum miasta i było najważniejszą budowlą sakralną Azteków. Jej budowa rozpoczęła się w XIV wieku i miała kształt piramidy schodkowej z dwiema świątyniami na szczycie. Hiszpanie, kiedy w 1521 roku zdobyli miasto, doprowadzili do całkowitego zniszczenia świątyni jako symbolu pogańskiego kultu. Co ciekawe, podczas niektórych świąt składano tu ofiary z ludzi w celu ubłagania bogów i zapewnienia dalszej pomyślności społeczeństwu Azteków. Kapłani wycinali ofiarom serca… a samo ciało wyrzucali na schody świątyni. Źródła podają, że w ten sposób mogło zginąć do od 3 do 84 tysięcy ofiar, głównie jeńców wojennych. Stąd takie zamiłowanie do prowadzenia wojen wśród Azteków.

Ruiny azteckiej świątyni w centrum miasta














Następnie wizyta w Pałacu Narodowym czyli okazałym budynku będącym siedzibą władz Meksyku. Budynek stoi przy Zacalo i rozciąga się na ponad 200 metrów zajmując jego całą wschodnią pierzeję. Główną atrakcją turystyczną pałacu są murale autorstwa Diego Rivery, zdobiące wnętrza pałacu a przedstawiające historię Meksyku od czasów prekolumbijskich.

Pałac Narodowy














W czasie wolnym wybieramy się na lody... Gałka w przeliczeniu na złotówki... 10 zł... ale warto było... najlepsze lody na świecie...

Indianin... z komórką:-)



Najlepsze lody na świecie:-)



Jak nie należy powiększać pośladków... ku przestrodze...

w drodze do Muzeum Narodowego


Dosłodzeni, udajemy się w kierunku największej atrakcji w dniu dzisiejszym... Muzeum Narodowego...  Największej i najlepszej oczywiście atrakcji, w moim subiektywnym odczuciu.

Muzeum Narodowe






Muzeum Narodowe w Meksyku to najlepsze muzeum tego typu na świecie, a jego zwiedzenie pozwoli na dogłębne poznanie kultury i historii tego kraju. Na dwóch poziomach znajdują się sale wystawowe. Te na parterze poświęcone są historii od czasów prehistorycznych, na piętrze znajdują się zbiory etnograficzne.

W pierwszej kolejności swoje kroki kierujemy do budynku, gdzie zgromadzono przedmioty z czasów panowania Majów. 


















Następnie zaglądamy na wystawy poświęcone Aztekom, Olmekom i innym ludom zamieszkującym tereny Meksyku.










































Kilka godzin to zdecydowanie za mało na zwiedzenie całego muzeum i wnikliwą obserwację zgromadzonych w nim eksponatów. Jestem skłonna zaryzykować stwierdzenie, że tydzień to byłoby również za krótko... Ale czas goni, za trzy godziny mamy samolot do Cancun, a jeszcze trzeba przedostać się przez zakorkowaną o tej porze dnia stolicę.

Na zakończenie wizyty w Meksyku odwiedzamy lokalny szalet...






w drodze na lotnisko



Na lotnisku nasza grupa zostaje podzielona na dwie mniejsze, z uwagi na ograniczoną liczbę miejsc w samolocie. Ja mam to szczęście,  że trafiam do pierwszej z nich, przynajmniej trochę dłużej nacieszę się wysoką temperaturą. Wylot zaplanowano na 18.57 liniami Volaris. 

Lotnisko w mieście Meksyk











Meksyk to jednak Meksyk.. tu czas jest pojęciem względnym. Odprawa rozpoczyna się z dużym opóźnieniem, co od razu mialo wpływ na godzinę przylotu do Cancun. Do tego godzinę w zegarkach trzeba było dołożyć. Tym samym w hotelu w Cancun znaleźliśmy się o 23.00. Pora taka, żeby prosto położyć się spać..  w końcu wszystkie okoliczne sklepy i bazary już pozamykane. 

Ostatnie przepakowanie bagażu oraz kolacja w środku nocy w hotelowej restauracji... Czas się żegnać z Meksykiem...

 

Dzień 8 – 30.11.2018 r. -  Cancun / Warszawa



Po śniadaniu biegnę do marketu na ostatnie meksykańskie zakupy oraz do kantoru. Zostało mi trochę pesos, których z pewnością już nie wydam. Nie żeby nie było na co, ale limit bagażu to 20 kilo. Kiedy ma się tylko jedna walizkę,  problematyczne jest zmieszczenie w niej wszystkich pamiątek czy artykułów żywnościowych. I tak już zostawiam część niezużytych kosmetyków w hotelu... 


ostatnia wizyta w markecie...

O 10.30 mamy transfer na lotnisko w Cancun. Czas pożegnać się z nowo poznanymi znajomymi, którzy w większości zostają tutaj przez następny tydzień, żeby poleżeć przy basenie.


Lotnisko w Cancun

Samolot wylatuje o czasie. Zgodnie z wymogami sanitarnymi podróżni wylatujący z Meksyku muszą zostać poddani dezynsekcji. Stewardesy rozpylają jakiś przedziwny środek wśród pasażerów.
Udaje mi się załatwić miejsce przy oknie, dzięki czemu mogę ostatni raz spojrzeć na Półwysep Jukatan…
 
Lot mija szybko, po ostatniej nieprzespanej nocy, gdzie rodacy urządzili sobie mocno zakrapianą imprezę w hotelowym patio zakłócając tym samym sen pozostałym wypoczywającym, zapadam szybko w długi sen... jedynie od czasu do czasu budzi mnie głos stewardesy oferujący coś do picia lub jedzenia..

Po niecałych jedenastu godzinach lotu, wita nas mroźna Warszawa...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz